Rozdział 6 - Gdy nastała noc

119 15 48
                                    

W noc ucieczki...

~*~*~*~
pov Anne

- To jedyne rozwiązanie, Robin. Ja naprawdę chcę dla mojego dziecka jak najlepiej. Zrobił to ponownie, jak mogę mu ufać? Trzeba to przerwać - stwierdziłam, chcąc ponownie dotrzeć do myśli swojego partnera, który wcale nie rozumiał mojej racji. Kręciłam się niespokojnie na krześle kuchennym, bijąc się z własnymi myślami.

- Nie widzisz jaki jest smutny? To mu wcale nie pomoże, a jedynie wciągnie w większy wir nienawiści do samego siebie. Będzie odcięty od nas, od swojej rodziny... - sapnął Robin, chwytając moją dłoń. Niekontrolowanie wybijałam palcami jakiś rytm, stukając opuszkami o stół coraz mocniej. - Może niech Harry powie nam jak... - obejrzał się za siebie -... ale gdzie on jest? Tyle czasu zajmuje mu szukanie słuchawek? - zapytał zdezorientowany, wpatrując się w drzwi, które faktycznie od dobrych dziesięciu minut nie otworzyły się ponownie. Wzbudził tym także moje zaniepokojenie, wybijając mnie z myśli, które potężnie kłębiły się w mojej głowie.

Wstaliśmy od stołu gotowi podejść do drzwi wyjściowych, gdy nagle do kuchni weszła zapłakana Jay. Ten widok, choć codzienny łamał nam serca każdego dnia. Odkąd zobaczyła Louisa w szpitalu nie potrafiła dojść do siebie, straciła nadzieję, że kiedykolwiek do niej wróci. Podeszłam szybko na miękkich nogach do niej, przytulając ją do swojej klatki, na co delikatnie sapnęła.

- Jay, zjedz coś - dodał szybko mąż. - Nie zeszłaś na obiad - sapnął - i jesteś strasznie blada, usiądź sobie - powiedział, klepiąc ją po ramieniu i gestykulując bym z nią została, po czym odszedł sam w kierunku drzwi. - Sprawdzę co z Harrym, może trzeba mu pomóc - odparł, a ja kiwnęłam głową na znak zgody, wciąż przytulając kobietę.

Usiadłyśmy na kanapie w salonie, by mogła się uspokoić w moich ramionach. Czasem to działało, więc miałam nadzieję, że i tym razem przyniesie efekt. Miałam nadzieję, że się uspokoi, zje coś, a dalszym planem będzie rozmowa, która mogłaby jej pomóc oczyścić myśli, gdy wtem jak przeciąg wpadł przez drzwi frontowe Robin. Spojrzał się na nas zaszokowany, na co nawet Jay podniosła głowę, zatrzymując swój wzrok na nim.

- Nie ma go! - krzyknął, po czym zaczął blednąć uruchamiając ponownie żywą gestykulację dłońmi w powietrzu. - Nie wierzę, nie ma go! - krzyczał w dalszym ciągu, od razu obierając za cel jego pokój, na co raptownie ruszyłyśmy za nim na górę.

Szybko pokonaliśmy schody, dostając się tym samym do pokoju syna. W środku wszystko wyglądało normalnie, szybko rozejrzeliśmy się po nim, jednak dostrzegając coś. Mała, pogięta kartka leżała na parapecie. W jednej chwili zesztywniałam, przeszedł mnie dreszcz od stóp aż po głowę, a serce o mało co nie wyrwało się z klatki. Czułam, jakby ktoś właśnie odbierał mi powietrze, przez co zaczęło kręcić mi się w głowie. Po otworzeniu kartki, ujrzeliśmy parę rzędów równo wykropkowanych zdań, a tuż obok leżała tabliczka brajlowska.

Kochani rodzice,
Od razu chciałbym przeprosić, że to zrobiłem, ale nie mogłem inaczej. Nie widziałem sensu w pobycie w tym głupim ośrodku. To nie jest miejsce dla mnie, moje miejsce jest przy Louisie. Niech Jay się nie martwi, wszystko z nim w porządku, w głębi serca wciąż ją kocha, tak jak ja kocham Was. Niedługo zobaczymy się ponownie.

Ściskam,
H.

Łzy momentalnie zalały moją twarz, nierównomiernie skraplając się na kartkę papieru. Robin natychmiast odebrał ją ode mnie, wczytując się w treść listu, po czym sam znieruchomiał. To było nie do pojęcia dla nas jak i dla samej Jay. Nie mogliśmy zrozumieć co nasi chłopcy mieli w głowach, żeby zrobić coś takiego.

Niewiele czekaliśmy z kolejną decyzją, tym samym szybko znajdując się pod komisariatem policji, znowu. Po pół godzinnej konsultacji we trójkę stwierdziliśmy, że to było jedyne słuszne rozwiązanie. Harry musiał wrócić do domu, odbyć terapię, a Louis wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, którymi skłonił niepełnosprawnego chłopaka do ucieczki, choć to nie było porwanie.

- Moje dziecko naprawdę nie jest złe, po prostu się trochę pogubił. Chcę tylko, żeby wrócił cały i zdrowy - zaczęła Jay, próbując ukazać sytuację.

- Ile chłopcy mają lat? - zapytał policjant, rzetelnie wszystko notując, po czym spojrzał się na mnie - A pani przypadkiem nie zgłaszała już zaginięcia syna? - zapytał, wpatrując się niepewnie.

- Owszem, ale do tej pory nie wiadomo co się stało, a moje dziecko o własnych siłach wróciło do domu. Nie będę już wspominać, że państwo tą sprawę umorzyli, to karykaturalne zachowanie - prychnęłam rozżalona.

- Skupmy się na aktualnej sytuacji. Czyli państwa syn... - spojrzał na mnie i Robina - ... jest niepełnosprawny, tak? - zaczął dopytywać, by chwilę potem spojrzeć na Jay. - A pani syn, jest pełnoletni i widziała go pani całego i zdrowego niedawno, zgadza się? - zapytał, a my potaknęliśmy. - W obliczu prawa, gdy osoba jest pełnoletnia, a nie zagraża jej ewidentne niebezpieczeństwo nie możemy nic zrobić. Zwłaszcza, że syn jest traktowany jako osoba poczytalna, gdyż nie ma żadnych papierów, mogących świadczyć o problemach ze sobą - dodał jakby to było oczywiste, lecz nie dla nas, w końcu to były nasze dzieci. - A co do państwa, tutaj już możemy wszcząć pewne postępowania, gdyż sytuacja się powtarza, a chłopak nie jest w stanie sam funkcjonować.

- Pewne postępowania?! - krzyknęłam poirytowana, gdyż doprowadził mnie tym na szczyt mojego spokoju ducha.

- Czy mógłby pan łaskawie zajrzeć do listu, który tutaj przynieśliśmy? Tam wszystko jest czarno na białym, Harrym uciekł z Louisem, jeżeli szukają państwo mojego syna to także i syna tej kobiety - powiedział twardo mąż, opadając już z sił.

- Przykro mi, ale nie umiem czytać brajlem, list już widziałem - odparł, wkładając go do swoich notatek.

- No tak, nie przeszkoleni pracownicy są teraz w cenie - prychnęłam ponownie, czując zażenowanie całą sytuacją. - Mam dość czy mogłabym rozmawiać z kimś, kto jest profesjonalistą w tym co robi?! Jak można być aż takim półgłówkiem na tym stanowisku?! - zaczęłam krzyczeć, emocje wzięły górę, a Rob wraz z Jay nieskutecznie próbowali mnie uspokoić, gdy nagle ktoś do nas podszedł, patrząc się spod byka na policjanta.

~*~*~*~
pov Jay

- Drodzy państwo, co się dzieje? - zapytał nad wyraz spokojnie mężczyzna. Był siwy, konkretnej budowy, ubrany w identyczny mundur co reszta.

Anne wciąż nie mogła opanować złości, przez co, co chwilę ją uspokajaliśmy wraz z Robem. Koniec końców doszliśmy do porozumienia z jak się okazało głównym nadinspektorem policji, który zapewnił nas o wszczęciu postępowania i dołożeniu wszelkich starań, aby osiągnąć zamierzony cel.

- Odnajdziemy wasze dzieci. Podpisuje się pod tym, ja Geoff Payne - dodał głębokim głosem mężczyzna.

Miałam nadzieję, że odnajdą nasze dzieci. Przez ostatnie czasy byłam kłębkiem nerwów. Nie mogłam spać, ani jeść. Musiałam stawić się na komisji, by zdobyć dokumenty potrzebne mi do przedłużenia zwolnienia w pracy. Udało się, ale dodatkowy stres całkowicie mi się nie przysłużył zdrowotnie. Chciałam mieć w końcu szczęśliwą rodzinę, mieć swojego syna przy sobie i wieść życie jak dotychczas.

Czy wymagałam aż tak dużo od życia?

Your arms || Larry, ZiallWhere stories live. Discover now