Rozdział 27 - Zostań

74 10 5
                                    

~*~*~*~
pov Zayn

Byłem bardzo zmęczony tą walką. Wieczne kłamstwa zdawały mi się nie wychodzić wcale na dobre, a najgorsze było to, że okłamywałem samego siebie. Potrzebowałem pomocy, jakieś ostatniej sesji ratunku, która okazał się właśnie jasnowłosy. Próbował wyciągnąć mnie z najgorszego gówna, w jakim miałem okazję się znaleźć. Dodatkowo problemy z akceptacją przez ojca mojej orientacji, zdawały się przytłoczyć mnie na tyle, że w drodze powrotnej znowu chciałem to zrobić. Gdy mijaliśmy pewną uliczkę, która pozwoliłaby mi na zaspokojenie nerwów, poczułem dziwny uścisk w klatce. Spostrzegłem wtedy szeroko badające mnie błękitne tęczówki. Choć nie odzywał się zbyt często podczas drogi, byłem mu wdzięczny za danie mi tyle przestrzeni, na ułożenie sobie wszystkiego. Chciałem się zmienić, ale to było już tylko i wyłącznie możliwe z nim. Sam nie istniałem, nie byłem zbyt silny by udźwignąć ten ciężar na swoich upadłych skrzydłach.

- Już jesteśmy - powiedział cicho chłopak, kładąc dłoń na moim ramieniu. Wyrywał mnie tym samym z głębokiego stanu zamyślenia. Odpiąłem pasy, nie mówiąc właściwie nic, znowu widząc ten dobrze znany mi szary budynek.

Bez zbędnych słów, udaliśmy się schodami na górę, wymieniając jedynie ukradkowe spojrzenia. Wszedłem niepewnie, rozglądając się dookoła. Od razu zaprowadził mnie do pokoju, dając świeżą pościel i udostępniając łóżko.

- Trzymaj, ja będę spał na kanapie - dodał, wręczając mi w dłoń jasne zawiniątko.

- Nie musisz rezygnować z wygody dla mnie, prześpię się na kanapie - odpowiedziałem, dręczony wyrzutami sumienia.

- Nie rezygnuje, nie jest taka zła. Idzie się przyzwyczaić - uśmiechnął się, powoli zmierzając w kierunku drzwi.

- Nie, ja śpię na kanapie, koniec - odparłem uparcie, błądząc oczami za sylwetka chłopaka, która w mgnieniu oka się do mnie obróciła.

- Jesteś gościem, a goście nie śpią na kanapie - uśmiechnął się subtelnie, podchodząc do mnie bliżej.

- Dwuosobowe łóżko dla jednej osoby? - zapytałem nagle. Irlandczyk nieco się zmieszał, krzyżując ręce na klatce.

- To wygodne i praktyczne, nie czepiaj się szczegółów - wypiął język, odchodząc ponownie z cichym rechotem w stronę wyjścia.

- Zostaniesz? - zapytałem poważnie, siadając na łóżku i kładąc pościel obok siebie. Podszedł do mnie i usiadł tuż obok.

- Jesteś pewny? - spojrzał się w moje oczy, z delikatnym uśmiechem.

- Nie wcale - zaśmiałem się. - To przecież twoje mieszkanie - dodałem szybko, przechodząc od razu do poważnej miny, podczas gdy chłopak przyglądał mi się uważnie. - Ale tak, zostań - dodałem ciszej, spuszczając wzrok.

- Dobrze, to musimy zmienić pościel. Będzie higienicznie i wygodniej - zaśmiał się chłopak od razu łapiąc za białą poszewkę.

W jednej chwili zwykle zakładanie pościeli zmieniło się w bitwę poduszkową. Wszędzie latały małe piórka, które wybuchły przy gwałtownym uderzeniu poduszki w moją głowę. Pościel leżała zwinięta w jedną, wielką, niechlujną kulkę w rogu pokoju, a poduszki latały w powietrzu wraz z naszym głośnym śmiechem. Przyjemne dudnienie jego zabawnego rechotu, bawiło mnie niemiłosiernie, bardziej niż sama bitwa.

- Wygrałem! - krzyknął donośnie, siadając okrakiem na mnie. Blokował każdy mój ruch, trzymając moje dłonie przyciśnięte do podłogi.

- Nie - wyspałem w euforii śmiechu, próbując się wyrwać z jego uścisku, lecz na marne.

- Jak to nie? - zaśmiał się, rozluźniając uścisk dłoni, które lżej zaczęły napierać na te moje. Jego twarz wyrażała chwilowe zawieszenie i konsternację w skupieniu.

- To ja wygrałem - wyspałem. Korzystając z okazji, wyrywałem się z jego uścisku. Szybko podniosłem się wyżej, przelotnie dając mu całusa w usta, zaraz wyrywając się na bok.

- Nie prawda! - krzyknął z zarumienionymi policzkami, krzyżując niczym obrażone dziecko ręce.

- Prawda, jesteś tu, więc wygrałem. Nie mógłbym marzyć o lepszej nagrodzie w moim nędznym życiu - odparłem na jednym wydechu, podnosząc się do pionu, podałem mu dłoń. Jego rozczochrane włosy, rozrzucone po całej głowie nadawały mu tego charakteru, a uśmiech, który skrywał, wyrywał się coraz bardziej.

- Zayn... - wysapał, nie puszczając mojej dłoni. Wpatrywał się we mnie niczym w anioła, którym nigdy nie byłem.

- Taka prawda, jesteś dla mnie cholernie ważny Ni... - odparłem, wpatrując się w iskrzące błękitne kryształy.

- Ty też jesteś ważny dla mnie - odparł cicho, wciąż wpatrzony w moje oczy. Ścisnął mocniej moją dłoń, uśmiechając się szeroko, po czym podszedł i nachylił się gotowy pocałować mnie w policzek, lecz w ostatniej chwili odwróciłem się.

Jego małe usta trafiły prosto na te usta, przez co odskoczył jak poparzony, nie wiedząc co się dzieję. Był taki uroczy, gdy błękitne tęczówki patrzyły na mnie w konsternacji, zjeżdżając wzrokiem na moje usta, które coraz to bardziej rozciągały się w uśmiechu. Gdy jego twarz nabrała więcej pewności, a oczy przestały skupiać się na dwóch oddzielnych fragmentach mojej twarzy, złapał mnie za szyję, przejeżdżając kolejno kciukiem po mojej żuchwie. Jego wargi zbliżyły się do moich, złączając się w jednej całkowitej błogości szczęścia.

~*~*~*~
pov Niall

Tętno zaczęło przyspieszać, ręce delikatnie drżeć, a skóra chłopaka na przeciwko mieć delikatne dreszcze, zmieniając całkowicie swoją fakturę pod palcami. W jednej chwili złapał mnie za biodra, przysuwając możliwie najbliżej swojego ciała,a nasze usta zaczęły podążać w tylko nam znanym rytmie. Bicie serc było jednością, smak ust zatracał się w tych drugich, a ciepłe dłonie, wędrowały na moich biodrach.

Fala szczęścia rozlała się po moim żołądku, a motylki zaczęły grać najpiękniejsze symfonie świata. Miałem wrażenie, że unoszę się tysiąc metrów nad ziemią, kiedy jego usta zaczęły zjeżdżać na moją linie szczęki, całując ją w przypadkowych miejscach. Dreszcz tarpnął całym moim ciałem, a usta zaczęły się otwierać w błogości i rozkoszy jaką mi dostarczał. Nigdy nie pragnąłem go tak bardzo jak wtedy.

Your arms || Larry, ZiallWhere stories live. Discover now