Rozdział 20 - Bar Pop

72 10 2
                                    

~*~*~*~
pov Louis

Spojrzałem na zegarek na ścianie, który wskazywał godzinę za pięć dwunasta w nocy. Lekko zamroczony wstałem z łóżka, na co natychmiast ujrzałem czarną plamę przed swoimi oczami. Gwiazdy migotały na wszystkie kolory tęczy, przez co usiadłem się z powrotem na materac. Rozejrzałem się dookoła, ale go nie było. Sięgnąłem po telefon, który jak na zawołanie zaczął dzwonić, ukazując na ekranie znany mi numer.

- Harry, gdzie ty do cholery jesteś?! - krzyknąłem zdenerwowany, nie wiedząc gdzie się aktualnie znajduję. Głośne dźwięki otoczenia, krzyki i gwizdanie w tle, szybko uświadomiły mi, gdzie się faktycznie może znajdować.

- Louis? - zapytał mocno zaniepokojony damski głos, co przekroczyło wszelkie moje oczekiwania.

- Kim ty do cholery jesteś?! Gdzie jest Harry?! - zacząłem krzyczeć, wpadając w nieznane mi wcześniej uczucie ścisku w żołądku, ale w znacznie inny sposób, niż dotychczas.

- Jeśli to ty, to przyjedź do Pop baru… bo Twój chłopak jak mniemam się nawalił. Leży na środku parkietu, a ja nie mam siły go podnieść - sapnęła dziewczyna po drugiej stronie, a mnie wbiło w ziemię.

- Jak to pijany?! Kim ty do cholery jesteś? - kontynuowałem krzyki, które mogły być zdecydowanie nie potrzebne.

- Przestań się drzeć Louis, o ile to ty, bo do tej pory się nie przedstawiłeś. Więc jak będzie? Przyjdziesz po niego, nim ochrona nas wyniesie? - zaśmiała się w głos.

- Ja pierdole… już idę - prychnąłem, rozłączając się w złości.

Szybko narzuciłem na siebie skórzaną kurtkę i zamykając drzwi wybiegłem z mieszkania. Zbiegłem po schodach, nie mając najmniejszej ochoty czekać na cholerną windę, która się wręcz czołgała. Wyjąłem telefon z tylnej kieszeni i wpisałem adres, który dostałem sms tuż po zakończonej rozmowie, wpisując go w gpsa. Jak się okazało, było to zaledwie dziesięć minut drogi pieszo od naszego lokum, co mnie nieco uspokoiło.

Biegłem jak głupi, przez co zjawiłem się pod kolorowym barem już po sześciu minutach. Duży szyld nad drzwiami z napisem BarPop, a tuż pod nim napisane mniejsza czcionką Welcome to the Gay Village wskazał mi drogę do wejścia. Nie wiedziałem jak znalazł się tam mój Harry, ale nie mogłem pozwolić mu na pewno na większe kłopoty, niż miał.

Pospiesznie wszedłem do środka, gdzie przywitał mnie ogromny tłum. Małe miejsce, zatłoczone do granic możliwości nie było dobrym pomysłem, ale czego mogłem oczekiwać od kogoś, kto imprezował drugi raz w życiu. Nie zmieniało to jednak faktu, że się martwiłem. Różnobarwny bar, był nie do pominięcia na mojej drodze. Kolorowe deski ułożone w pionie przyozdabiały dużą lade, przy której z drugiej strony stał rudowłosy chłopak z kręconymi, krótkimi włosami. Po ledwie stronie lokalu stałe cztery stoły, z równie kolorowymi okrągłymi krzesłami. Tuż obok przy dużej różnobarwnej kuli, dającej migoczące światełka na cały lokal, znajdowała się ogromna czerwona pufa, na której leżały trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Wyglądali jakby już wcale nie kontaktowali.

Spojrzałem na prawo, gdzie rozciągał się mały parkiet, ułożony z kolorowych płytek, a nad nim kolejna nieco mniejsza kula, dająca jeszcze więcej małych świecących punkcików, od których szło zakręcić się w głowie, a w tym wszystkim on. Rozpoznałem te cholernie długie nogi, wyciągnięte dosłownie na środku parkietu, a tuż przy nim dziewczynę, która kucała i próbowała go podnieść do góry, wśród masy gapiów. Podbiegłem tam natychmiast.

- Harry?! - krzyknąłem głośno, kucając tuż obok blondwłosej dziewczyny, wpatrującej się z ulgą w moją osobę.

- Jak dobrze, że już jesteś. Harry stracił całkowicie kontakt ze światem, nie mogę go za nic podnieść, a na dodatek ciągle coś bełkocze pod nosem i wypowiada twoje imię - sapnęła dziewczyna, podnosząc się do pionu.

- Kim ty jesteś i dlaczego Harry jest w takim stanie? - prychnąłem najłagodniej jak potrafiłem.

- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle jestem tutaj z nim. Chłopak się chciał napić, spotkałam go na klatce schodowej, to go tu zaprowadziłam, przecież to nic złego - zachichotała, a ja spojrzałem baczniej na nią, miała rozbiegany wzrok i cuchnęła rumem.

- Nie no, jestem Ci dozgonnie wdzięczny - sapnąłem, włożyłem dłonie pod boki chłopaka z tyłu, próbując unieść go chociaż mały kawałek do góry.

Dziewczyna kucnęła przy mnie, próbując go złapać z drugiej strony, stabilizując jego rozjeżdżające się nogi na śliskim parkiecie, lecz z marnym skutkiem.

- Poddaje się, on jest totalnie zalany. Zachowuje się jakby pił drugi raz w życiu - stwierdziła już nieco poirytowana, a ja spojrzałem w jej błękitne tęczówki, które były tak bardzo podobne do Nialla.

- Jestem głodna, idę do baru - oświadczyła krótko, powoli odchodząc na delikatnie słaniających się nogach.

- No chyba żartujesz?! Wracaj tu! - sapnąłem poirytowany jej postawą, utwierdziła mnie tylko w fakcie jak bardzo przypomina blond irlandczyka.

- Oh, no dobra, nie bądź taki zły. Jesteś całkiem niski jak na kogoś, kto pokazuje tak zawzięcie kły - zaśmiała się ponownie, podchodząc do mnie ponownie i kucając nad sylwetką kręconowłosego.

- Sama się prosisz o marny pochówek - prychnąłem wyprowadzony z równowagi, na co zachichotała jeszcze głośniej, a tłumy zaczęły jak gdyby nic się rozchodzić do stolików i baru.

- Zostaw mnie… Lux… - zaczął mamrotać zielonooki chłopak, wiercąc mi się na rękach.

- Harry, ile wypiłeś? - zapytałem, bez zastanowienia, dalej próbując go podnieść. Dziewczyna złapała go pod kolana, chcąc ustawić jego nogi do przykucu, co o dziwo zaczęło mieć sens, a chłopak ich nie opuścił.

- To ona Cię tak spiła?! Wstawaj no… - zacząłem nieco mocniej nim potrząsać, by wrócił do żywych, co nie dało za dobrych skutków.

- Chyba będę wymiotował - sapnął kręconowłosy, łapiąc się za usta.

- Nie no idealnie, wprost cudownie. Pomóż nam i się podnieś, inaczej będziesz wymiotował pod siebie - zacząłem zezłoszczony, a dziewczyna ciągle chichotała obok, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. - Lucy czy jak ci tam, przestać rżeć! - krzyknąłem wyprowadzony już na skraje swojej równowagi.

- Lux! - krzyknęła urażona. - Dobra Harry, wstajemy na trzy, zgoda? - zapytała wesoło.

- Cooo? Gdzie wstajemy? Ja chce do mojego Lou… - zaczął bełkotać, wyślizgując się z naszych dłoni i upadając z impetem na płytki.

Your arms || Larry, ZiallWhere stories live. Discover now