Rozdział 11

1.7K 56 4
                                    


Jose


Sądziłam naprawdę, że to już koniec. Mając przymknięte powieki przeklinałam w duchu Brysona przez którego się tam znalazłam.

Pieprzony gnój, roszczący sobie do mnie jakiekolwiek prawa.

- Bellissimo nie bój się - usłyszałam dziwnie kojący głos nad uchem. Szorstka dłoń złapała moją brodę między palce. Uchyliłam powieki natrafiając na brązowe oczy Valentino. Przyglądał się mi w pełnym zaciekawieniu - Jesteś moją przynętą na tego pajaca - ciepłymi wargami suną po mojej szczęce.

Przełknęłam ślinę czując jak zaczyna brakować mi powietrza. Duszności uderzyły we mnie z potworną siłą.

- Wiem, że ty też chcesz go zmieść z planszy - zassał moją skórę tuż za uchem - Wiem, że również go nienawidzisz tak samo jak ja - mokry język wykonał kółko okrążając moją małżowinę.

- Skąd...

- Oj, tesoro ja wiem wszystko - cmoknął odsuwając się ode mnie zostawiając lekką przestrzeń między nami - Wiem, że chcesz go zniszczyć. Wiem, że pałasz do niego ogromną nienawiścią nad którą nie panujesz.

- Czego chcesz? - wyszeptałam mając uwięziony głos w gardle.

- Ciebie - przyznał zniżając barwę głosu - Tylko ciebie, jesteś dla mnie teraz jak najcenniejszy tesoro w tobie mam mnóstwo rozwiązań.

- To dlaczego mnie zakneblowałeś? - syknęłam wykonując ponownie kilka ruchów które wyglądałby jakbym toczyła walkę z powietrzem.

- Zaraz - westchnął wyjmując z kieszeni spodni garnituru kluczyk. Uwolnił mnie z pęt łańcuchów. Na widok posiniaczonych, oraz zakrwawionych nadgarstków poczułam okropną złość - Dostaniesz maść.

- I co mi z niej? - prychnęłam lekceważąco zaciągając na odkryte pośladki kawałek materiału szlafroka w którym, kurwa dalej byłam.

- Chodź za mną, pamiętaj, że choćby jeden fałszywy ruch a...nie zakończy się to dobrze - pociągnął mnie za łokieć do siebie.

- A co mi zrobisz? Zabijesz? Może będziesz torturować przez kilka dni? - parsknęłam gromko - Na mnie to nie robi wrażenia - wykrzywiłam wargi w udawanym grymasie - Skoro tak doskonale wiesz o mnie wszystko, to zapewne wiesz, że traktuje takich jak ty jak pieski obok nogi.

- Mmr...- zawarczał jak pierdolony lew - W twojej rodzinie chyba to normalne, prawda? Puszczalski tryb życia jest na porządku dziennym.

Mimo, że mnie obraził postanowiłam nie pokazywać tego i wymusiłam uśmiech zakładając maskę obojętności.

- A, co? Chcesz skorzystać z usług? Moja cipka jest cholernie gorąca, a piersi idealnie sterczące. Dla każdego kto mnie pieprzył do upadłego byłam idealna - stanęłam na palcach i sapnęłam mu przy zarośniętym policzku.

Kwadratowa szczęka się zacisnęła a moja dłoń mimowolnie powędrowała do jego krocza.

Facet nie wiedział na co się pisał. Był już skończony.

Pod palcami wyczułam twardego członka który z każdym moim ruchem się unosił. Uśmiechnęłam się zalotnie obracając tyłem do swojej ofiary.

- Puttana - usłyszałam za sobą.

Nie rozumiałam nic co mówił, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że już na dobre z nim zadarłam, nie wiedząc czemu bardzo mnie to kręciło.

- Gdzie mnie prowadzisz? - pisnęłam czując jak brunet mocno ciągnie mnie przed siebie. Mijaliśmy długi korytarz oświetlony małymi światełkami. Gdy dotarliśmy do otwartej przestrzeni pchnął mnie do jakiś drzwi.

- Tam - pokazał na coś za mną - Zostań tam - oddalił się nie spuszczając ze mnie oczu - Muszę cię przyszykować - potarł kciukiem dolną wargę rzucając celnie między moje rozstawione nogi nóż.

Uśmiechnął się w tajemniczy sposób, nie potrafiłam rozszyfrować jego zamiarów. Miał w sobie coś tak dziwnie pociągającego, że nawet blizna na czole nie zdołała mnie odciągnąć od wpatrywania się w jego źrenice.

- Jeśli...- podszedł do mnie znowu niebezpiecznie blisko - Jeśli zedrę to z ciebie? - nim odpowiedziałam silne dłonie rozerwały mój szlafrok, którego odłamki materiału opadły pod moje nogi.

Zostałam przed nim w samej bieliźnie która nie był grzeczna, oj nie.

- I jeśli zrobię to - pociągnął niespodziewanie ostrzem wzdłuż mojego żebra - I jeśli wyślę Brysonowi nagranie na którym będę cię pieprzył, sądzisz, że zrobię na nim wrażenie?

Kurwa, on był moim porywaczem a powodował swoim niskim głosem, że nie panowałam nad sobą. Moja dzika natura była popieprzona.

- Nie należę do niego, do nikogo - wymlaskałam przez suche gardło - Więc jeśli będzie mnie pieprzył do upadłego na jego oczach nie powinno to zrobić na nim większego wrażenia - skłamałam.

Docisnął mnie swoim ciałem powodując napływ większej adrenaliny do krwi. Nigdy nie czułam się tak nakręcona jak w tamtym momencie. Facet równał mi dominacją, co było mało spotykane.

- A chcesz tego? Chcesz by nasz wspólny wróg patrzył jak wchodzę w ciebie po same jądra? - syknął łapiąc mnie za tył głowy.

- A jeśli chcę? To co? Zrobisz to?

- Nie musisz maleńka powtarzać dwa razy. Zobaczysz upadek Brysona, podczas gdy będę cię pieprzył jak dziwkę przed nim.

Skręciło mnie w żołądku na myśl o tym, że Amerykanin naprawdę mógł zginąć z jego rąk. Z tego co wiedziałam Costa była silniejsza niż oddział w Bostonie, który w sumie był odłamem Camorry wuja Michaela.

- Dzięki tobie spełnię swoje największe sognare - swoimi wargami zassał moją skórę na obojczyku.

- Jeśli jesteś w moim towarzystwie pierdol po angielsku - poklepałam go gwałtownie po policzku co go chyba otrzeźwiło.

- Czekaj na dalsze wskazówki - pchnął mnie do środka ciemnego pokoju. Kiedy chciałam coś powiedzieć usłyszałam tylko charakterystyczny dźwięk zamykania drzwi na klucz.

Co, tu się, kurwa działo?

Nie znosiłam Brysona za jego idealny wygląd, za nie wyszczekaną mordę, oraz pewność siebie. Nie dziwiłam się w sumie, że zadarł z przywódcą Costy. On był popieprzony i pakował się gdzie popadnie.

Skoro mogłam się go pozbyć i żyć dalej jako wolna to dlaczego nie miałam skorzystać z szansy którą dał mi Valentino? 

***

Jesteście bardziej team Bryson czy może team Valentino? 

Jose. La mia speranza |18+Donde viven las historias. Descúbrelo ahora