Rozdział 24

1.4K 57 3
                                    


Jose


Dwa, pieprzone dni.

Uderzyłam w swoją twarz poduszką którą zaraz odebrała mi Ariel. Rudowłosa patrzyła na mnie mając niewinny uśmiech przyklejony na usta.

- Przecież, Bryson przy tych wszystkich starych facetach to jest najlepsze wyjście, sama dobrze o tym wiesz - zaczęła temat dość spokojnie.

- Ariel, nie będę stała bezczynnie wiedząc, że ten pieprzony fiut pieprzy się z jakimiś dziwkami! - machnęłam ręką w lewo.

- Ale to normalne. Faceci jego pokroju to robią, nie jest to nowością.

- Bronisz go?! - wybuchłam - Jak możesz? Ciebie też Maksim omamił do tego stopnia, że nie widzisz poza nim świata? Przystojny chuj który sądzi, że jest panem wszystkiego. Tak naprawdę nie ma niczego - prychnąłem wstając gwałtownie z łóżka - I nie pozwolę by moim kosztem ratował siebie, ja nie będę potulnie trzymać go za rękę w momencie kiedy sam się będzie wynurzał, a mnie pchał w głębinę.

Ariel przełknęła ślinę spuszczając wzrok na swój starannie zrobiony manicure. Od zawsze miała krótkie paznokcie pomalowane na jasnoróżowy kolor jakby chciała by był niezauważalny.

- Czy on cię omamił?!

- Nie, to nie tak - dziewczyna przybrała rumieńców - Nie chciałam ci tego mówić, ale po jednym z niedzielnych obiadów, ja i on...Bryson mnie pocałował.

Uchyliłam wargi czując jak coś w środku zaciska się na mocny supeł. Patrzyłam na nią pełna rezygnacji. Ariel zakochała się tym dupku! Opadłam na miękki materac nie spuszczając z niej swojego wzroku.

- Ariel...nie, nie zrobiłaś tego.

- Przepraszam - z jej oczu zaczęły płynąć ścieżki - Bryson...on był dla mnie kimś kogo nie miałam nawet okazji poznać. Odebrał mi pierwszy pocałunek, zaczęłam myśleć o nim non stop. Wiem, że nie mogę, to twój narzeczony, gdybym trzymała to dalej w sobie rozpadłabym się na drobne kawałki.

Nie byłam na nią zła, ten idiota wplątał ją w jej własne sidła. Zabrał jej coś bardzo ważnego wiedząc doskonale, że nie ominie jej to od tak.

Przysunąłem się do niej lekko i przytuliłam.

- Wiesz, że mam tego idiotę głęboko gdzieś, ale nie dam mu łaski, i nie pozwolę by cię zniszczył. Ariel jesteś bardzo krucha, a każda rysa na twojej porcelanowej skórze to blizna której nie da się załatać. On chce zniszczyć wszystko, nie dajmy mu wolnego pola. Musisz ze mną współpracować, mimo to wszystko co się dzieje.

Drżała w moim uścisku wylewając mnóstwo łez.

- Przepraszam, to nie powinno się nigdy wydarzyć.

- Nie masz za co przepraszać - zapewniłam ocierając słony potok z bladej skóry pokrytej piegami - Czasami coś dzieje się wbrew nam, i nic temu nie zaradzimy - wyszeptałam chcąc ją pocieszyć.

- A ty? Naprawdę nic do niego nie czujesz?

- Nic, a nic - zapewniłam - Nigdy nie było nawet na to miejsca w mojej głowie. Uganiał się za mną jak pies nie widząc, że każdy atak agresji w kierunku moich towarzyszy odpychał mnie od niego bardziej. Raz, może jedyny miałam w głowie dziwną myśl by dać mu szansę, ale potem na moich oczach skatował Grega.

- Boże - zaniosła się głośnym płaczem - Naprawdę nie wiedziałam, gdybym tylko...

- Spokojnie - uśmiechnęłam się lekko pocierając jej włosy dłonią - Nie damy mu opcji by wygrał.

- Boje się, że ojciec się dowie, bądź któryś z braci. Marco może olać temat, ale Santiano z papą zrobią wszystko by go zabić.

- Mając w twoim ojcu jak i Santiano wsparcie możemy osiągnąć wiele.

Valentino.

Imię bruneta przemknęło mi przez myśl. Zagryzłam wargę i zerknęłam za siebie.

- Wiesz może czy twój ojciec dalej prowadzi interesy z Salvatorami? - zadałam pytanie które ją najwidoczniej zaskoczyło.

- Z tego co wiem, z obrad które prowadzili u nas w Mediolanie mają wspólną unię. Sama wiesz, że podzielili między sobą Włochy.

W dalszym ciągu nie wiedziałam jak to się stało, ale cóż.

Dzięki wujowi Mosculio mogłam mieć dostęp do Valentino! Czułam jak prąd przepływa przez moje żyły czym dodaje więcej siły.

- Wrócili już?

- Nie, pojechali załatwić interesy, wrócą dopiero jutro - pociągnęła nosem odsuwając się lekko ode mnie - Proszę, nie mów nikomu.

- Obiecuję ci to, że ode mnie to nigdy nie wypłynie jeśli nie będzie pomocne. Zrozum, każdy punkt zaczepki może go zniszczyć.

- Okej - wyszeptała i podeszła do drzwi - Jesteś bardzo twarda, i niejedna może brać z ciebie przykład. Gdybym ja znalazła się w takim miejscu...nie wiem co bym zrobiła.

- Ale nie jesteś, Ariel. Czerp z tego co masz ile wlezie, choć wuj Mosculio może nie zrobi ci tego co Maksim. Jednak pamiętaj. Życie masz jedno i mimo przeszkód to ty decydujesz jak je przeżyjesz.

- Może mi tego nie zrobi...- powtórzyła bardzo cichutko - Dziękuję.

***

Gryzłam się z myślami. Zdawałam sobie sprawę, że Valentino polował również na mnie przez ostatnią sytuację, ale również pragnął zabić Brysona. Mimo wszystko chciałam widzieć w nim coś na pozór sojusznika.

Owszem, byłam postrzelona w głowę chyba, że chciałam z nim nawiązać cokolwiek, ale był mimo wszystko silniejszy niż ja, i miał większy wpływ na to co może się zdarzyć.

- Skarbie dlaczego nie jesz? - Mary zmartwiona odchrząknęła kiedy cała rodzina zgodnie, z Brysonem również jadła obiad. Zerknęłam na swojego wroga natrafiając jak perfidnie gapił się na Ariel.

- Czy ślub odbędzie się u nas, czy może w jakiejś melinie? - zadałam pytanie na które znałam doskonale odpowiedź. Chciałam zwrócić na siebie uwagę. Musiałam chronić, Ariel.

- To nie powiedziałam ci? - matka omal nie pisnęła - Wybacz - otarła chusteczką usta i uśmiechnęła się lekko - Wszystko odbędzie się kameralnie, w salce przy Kościele.

- Okej - wydęłam wargi wsadzając do ust kawałek ciasta - A ty Bryson? Utrzymasz fiuta w spodniach chociaż na weselu, czy może mam udawać zranioną, świeżo upieczoną żonkę? - spojrzałam na niego lekceważąco.

Zacisnął dłonie na obrusie i zmrużył powieki.

- Możesz być spokojna. A jeśli jesteśmy w temacie wesela, ostatnio spotkałem Valentino Salvatore, liczę, że nie muszę nikomu go przedstawiać.

Na wybrzmienie tego imienia i nazwiska zakrztusiłam się kawałkiem słodkiego wypieku. Riley uderzyła mnie kilka razy w plecy.

- Wszystko w porządku?

- Tak zakrztusiłam się jedynie.

- Wracając - Bryson znowu zabrał głos - Musimy być bardzo ostrożni i przewidywalni.

Nie słuchałam go dalej. Narodziła się we mnie dziwna nadzieja, że Valentino zjawi się i zabije go na oczach wszystkich. Pragnęłam tego. Zacisnęłam dłoń Ariel pod stołem dodając otuchy. Widziałam jej cierpienie w oczach.

- Będzie dobrze - szepnęłam by usłyszała tylko ona - Nie skrzywdzi cię nikt, a na pewno nie ten kutas - zapewniłam. 

Jose. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz