Rozdział 47

1.2K 58 8
                                    


Valentino


Dzień wcześniej.

- Raphaelu, miło cię widzieć - Vincenzo wystawił dłoń w kierunku Hiszpana, ale on jej nie przyjął tylko od razu rozsiadł się przede mną, nie zwracając uwagi na mojego wuja. I słusznie.

- Valentino? Czym zawdzięczam sobie zaproszenie? - zapytał marszcząc ciemne brwi, oraz składając dłonie w piramidkę. Położył jedną nogę na swoje udo skupiając na mnie spojrzenie.

- Potrzebuje twojej pomocy w schwytaniu pewnego chuja, a raczej dwójkę ich - uniosłem delikatnie palce na odpowiednią wysokość.

- A on? - nawet nie obrócił się w stronę stryja wskazując na niego znudzonym wzrokiem - Po co tu jest skoro może mnie jedynie cmoknąć?

Stłumiłem w sobie parsknięcie i odprowadziłem wściekłego Vincenzo spojrzeniem do drzwi. Kiedy wyszedł w spokoju mogłem kontynuować rozmowę z moim dobrym znajomym który zdawał się być najlepszy w tym co robi.

Primero, w dosadnym tłumaczeniu: "Pierwszy". Posiadał renomę skurwysyna gorszego niż ja. Władał Kolumbią, Hiszpanią, oraz częścią Portugalii, a to z przyczyny powiązań jego korzeni rodzinnych z tamtymi miejscami.

Zabijanie, krew, on się tym żywił na co dzień. Pierdolony egzekutor, zabójca najokrutniejszy. Nie słyszałem nigdy by darował komuś życie. Jeśli ktoś trafił w jego szpony wiadome było, że nie zapieprzył jakiejś taniej zabawki, tylko zrobił coś o dużo groźniejszego.

- W takim razie?

Nie zmieniał pozycji, tylko co róż zaciskał kwadratową szczękę, jakby obudziła się w nim żądza.

- Zabójstwo bossa Rosji, brzmi kusząco, nie? - uśmiechnąłem się przebiegle - A z dodatkiem synka, jeszcze bardziej. Prawda, Raphaelu?

- Jak to puściliście ich?! - Raphael zacisnął dłonie na telefonie który w jego uścisku wyglądał niemal komicznie - Zapierdole was, tylko postawicie tu nogę wyślę wasze łby do Kazachstanu! - rozłączył się rzucając smętnie urządzenie na biurko.

- Mieli ich? - sam niemal wybuchnąłem zadają to pytanie.

- Nie, wspomnieli o jakiejś kobiecie którą znaleźli na magazynach Garcii. Z tego co ustalili jechała na lotnisko z ich szują. Wypierdolone w to, mogli ją zgarnąć, mielibyśmy punkt zaczepki.

Kobieta. Magazyny Garcii. Lotnisko.

Nic mi się tam nie zgadzało. Gdyby to była Jose przecież nie ukrywała by się na magazynach, z resztą niemal pewny byłem, że o nich nie miała zielonego pojęcia.

- Może jakaś podstawka. Nie zdziwiłbym się gdyby ukartowali to, wiedząc, że mogę uderzyć - zaciągnąłem się papierosem czując jak moja krew wrze coraz to bardziej - Pierdolony śmieć!

- Nie pytam nigdy o powody. Wykonuje polecenia, bo sprawia mi to przyjemność, ale teraz odczuwam pewną ciekawość - Diaz przechylił lekko głowę w bok.

- Nic warte większego rozgłosu - odparłem ozięble - Co teraz?

- Jak to, co? Aż z miłą chęcią stanę naprzeciw Nico w następnej walce - potarł kciukiem wargi wpatrując się w jeden punkt - Jeden cios, leży. Dwa ciosy, umiera. Taka kolej rzeczy. Ja się nie pierdole, Salvatore.

- Sam chciałem to zrobić - uniosłem brodę wysoko.

- Będzie to za długo trwało - skrzywił się ze szklanką z whisky przy ustach. Upił łyk po czym ją odstawił i oparł się o kant mebla - Będzie rozdrabniał jakieś brednie. Ja nie robię tego, i nie cackam się. Zabijam od razu.

Westchnąłem przecierając twarz dłońmi.

- Niech ci będzie, tylko...

- Nie mów mi czegoś co wiem, Valentino. Moi ludzie w spokoju zajmą się Maksimem, kiedy ja poskładam w kilka sekund jego synalka - wzruszył jakby nigdy nic ramionami.

- Zaplanowanie walki, na ich terenie może graniczyć z cudem.

- Jeśli podam się jako ochotnika, Maksim będzie chciał udowodnić całej reszcie jakiego ma nieposkromionego potomka. Może nie jestem z wykształcenia aktorem, ale idzie mi to nieźle.

- Doskonale o tym wiem - mruknąłem mając dłonie przyciśnięte do brody - Jest lekki problem, ze mną - prychnąłem prostując się.

- Przestań się wykręcać, pojebie. Wiem, że chcesz zobaczyć ich koniec, nie będę już taki i polecisz ze mną odrzutowcem. Mam ich wszystkich w garści, tak dla jasności - zaznaczył wymijająco - A i przekaż Vincenzo, że nie ma chuja i nie wpierdoli mnie w jakiś związek z tą waszą...Nie wiem nawet jak się nazywa, ta dziweczka. Do zobaczenia!

Pokręciłem głową słysząc jak poważnie mówił Raphael. Nie wydawał się być zdolny do jakichkolwiek uczuć, ale ja również taki byłem. Wszystko uległo zmianie kiedy pod moje ręce wpadła pewna, bardzo wyszczekana piękność w której się zatraciłem jak w nikim innym na świecie.

***

- Zmiana wizerunku? - Cris omal nie opluł się piwem - Stary, wyglądasz jak taki jeden co siedział w kiciu a teraz zapierdala po wybiegach mody!

- Ja pierdole - wywróciłem oczami przejeżdżając dłońmi po gładko ogolonej głowy - Jak coś pierdolniesz czasami to aż się słuchać nie chce - wyrwałem mu trunek z ręki i sam wypiłem do końca.

- Tak, śmiało, możesz wziąć, przecież sram piwem.

- Jęczysz jak baba, Cris - zaznaczyłem - Szykuj się, jutro lecimy do Rosji.

- Ochujałeś?! - omal nie pisnął - Chcesz...

- Wiem co robię. Masz być gotowy o siódmej, im tam będziemy szybciej tym lepiej. W Palermo o tej godzinie jest mały ruch powietrzny.

- O ile on w ogóle istnieje wtedy kiedy my nigdzie nie lecimy - dodał uszczypliwy komentarz na odchodne. 


Jose. La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz