𝐼𝐼𝐼. 𝑂𝑝𝑖𝑒𝑘𝑢𝑛𝑘𝑎

216 26 14
                                    


- Dobrze, pani Henderson. Tak, rozumiem, kolacja jest w piekarniku. Spokojnie, będę miał na niego oko i nic mu się nie stanie pod pani nieobecność. To już duży chłopak, zaczął w tym roku liceum - powiedział zrezygnowany szatyn, uspokajając tym samym matkę Dustina, młodszego sąsiada dwudziestolatka.

Chłopak ten zaczął chodzić dopiero co do szkoły średniej, a pomimo sporej różnicy wieku pomiędzy nim a Harringtonem, dogadywali się naprawdę świetnie. Do czasu, aż szatyn nie został jego osobistą niańką i nie zawarł niewypowiedzianej umowy o pracę jako opiekunka z jego rodzicielką.

Znajomość ta narodziła się bowiem zupełnie przypadkiem, kiedy to Steve wybierał się z kwiatami do dziewczyny, Nancy Wheeler, by prosić ją o to, by do niego wróciła. Nie zdążył jednak nawet wsiąść do swojego auta, ponieważ z sąsiedniego mieszkania wybiegł krzyczący nastolatek, z którego woda ściekała litrami, a sam wyglądał, jakby wskoczył do basenu w pełnym ubraniu.

- Co ci się stało? - wykrzywił się dwudziestolatek, kiedy jego sąsiad w końcu do niego doczłapał.

- Rura pękła w łazience. Chciałem się w spokoju załatwić, a ona wybuchła - krzyknął. - Harrington, nie znamy się, ale pomóż mi! Matki nie ma w domu, zabije mnie jak to zobaczy. A do tego kot się przestraszył, wskoczył do kibla i utknął. On się utopi, Steve! - Henderson wypłakał ostatnie słowa.

„Król liceum" stał w miejscu i zastanawiał się nad absurdem tejże sytuacji. Miał ważniejsze sprawy na głowie, w dodatku sercowe, lecz widok płaczącego, mokrego, bezradnego dziecka obudził w nim nieznane wcześniej uczucie wielkiej empatii. Pozbył się więc swoich kwiatów, rzucając je na trawnik przed swoim domem i ekspresowo znalazł się w mieszkaniu Dustina.

Zerknął do łazienki i mógł zobaczyć, jak przechodzi przez nią drugi biblijny potop. Niczym bohater wszedł do środka, dostrzegł to nieszczęsne, zawodzące zwierzę i wyciągnął je swoimi wspaniałymi mięśniami, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc i wstrzymując powietrze. Powiedzmy sobie szczerze, nie było to zbyt przyjemne zajęcie.

Cała akcja z naprawą zadziała się zaraz po uratowaniu zwierzaka. Steve Harrington uratował swoich sąsiadów przed potopem, tymczasowo zalepiając rurę taśmą sylikonową. Lepsze to niż nic. Po tej całej akcji, wśród okrzyków chwały do jego osoby, wrócił wykończony do swojej posiadłości i wyklinał w myślach, że nie udało mu się pojechać z kwiatami do Nancy. Koniec końców było to dobrym wyborem. Następnego dnia Harrington dowiedział się, że dziewczyna kręci z Jonathanem, więc prezentem w tamtym momencie by się zwyczajnie zbłaźnił. Dzięki Bogu.

Steve zakończył połączenie z panią Henderson i westchnął głośno. Dziś miał kolejny raz sprawować się w roli opiekunki dla dziecka. Z zewnątrz nie wykazywał ani krzty radości, lecz nigdy nie odmawiał prośbom Claudii, co świadczyło tym, że jednak czerpie z tej pracy jakąś satysfakcję. Jakby mu jeszcze płaciła, to szatyn wbiegłby do sąsiedniego domu wręcz w podskokach. Chociaż nawet teraz, gdyby nie musiał przybierać łatki surowej matki, najpewniej by to zrobił. Fakt faktem jest taki, że szatyn szczerze uwielbiał tego dzieciaka.

Było sobotnie popołudnie, Harrington nie szedł do pracy, miał czas dla siebie, jednak prośba sąsiadki wyraźnie pokrzyżowała jego plany na cały dzień. Miał on wybrać się do niej już za godzinę, a siedział w pobrudzonych na kolorowo ubraniach na środku pokoju, mając przed sobą płótno, na którym widniało jedynie kilka niebieskich długich kresek, a w około masę pędzli i malutkich tubek od farb olejnych walało się po podłodze.

- Chyba czas coś ze sobą zrobić - mruknął i powoli się podniósł, nie chcąc nastąpić na żadne z przyrządów malarskich.

Wychodząc już do rodziny Henderson chwycił swoją lnianą torbę i wpakował do niej szkicownik wraz z dwoma ołówkami. Od jakiegoś czasu coraz rzadziej go ze sobą zabierał. Przez sytuację z brakiem pomysłu na swoje prace zaczynał wmawiać sobie, że nie jest to coś, czemu chce poświęcić życie i szukał innych alternatyw. Obecnie, po skończeniu szkoły, pracował w wypożyczalni filmowej. Chciał iść na studia artystyczne, ale cały czas się bał. Bał się tego, że sztuka nie jest dobrym wyborem, że nie jest w tym wystarczająco świetny. Rodzice namawiali go na prawo. Dał sobie rok, żeby przemyśleć swoją dalszą drogę, lecz podświadomie wiedział, że na tym nieinteresującym go kierunku ma największe szanse na dobrze płatny zawód. Niekoniecznie jednak na spełnienie marzeń.

𝑀𝑒𝑡𝑎𝑙𝑜𝑤𝑦 𝑝𝑜𝑐𝑖𝑠𝑘 | 𝑆𝑡𝑒𝑑𝑑𝑖𝑒Where stories live. Discover now