𝑉𝐼. 𝐾𝑎𝑡𝑎𝑠𝑡𝑟𝑜𝑓𝑎

192 23 8
                                    


Steve i Eddie w ciągu tygodnia spotkali się kilka razy. Przeprowadzali ze sobą rozmowy, takie jak wcześniej, zupełnie przed wydarzeniem, które miało miejsce kilka dni wcześniej, lecz odczuwali znaczącą zmianę w otaczającej ich atmosferze, jak i w ich zachowaniu w stosunku do siebie. Patrzyli sobie długo w oczy, nie umiejąc oderwać wzroku, zerkali na swoje usta i powodowali, ich zdaniem przypadkowy, kontakt cielesny, choćby łapiąc swoje dłonie, czy ocierając się o siebie kolanem. Harrington przez takie sytuacje nie umiał racjonalnie myśleć i wariował. Widząc Munsona, za każdym razem miał coraz większą ochotę go pocałować.

Przez te parę dni próbował poukładać sobie wszystkie uczucia w swojej głowie. Wiedział już, że okropnie zależy mu na brunecie. Wzdychał do niego za każdym razem, kiedy tylko miał go przed sobą i zapragnął go pokochać.

Już dawno przekonał się na własnej skórze, że nie jest on złym człowiekiem i ma wielkie serce. Niekiedy nawet większe od samego Steve'a, choć do tego ciężko by się mu było przyznać. Chciał czuć jego usta na swoich i polegać na nim, jak na nikim dotąd. Pragnął, by przy nim po prostu był.

Właśnie dzięki swojej pewności, szatyn jechał na występ zespołu przyjaciela cały w skowronkach. Dzień wcześniej, bowiem, wykrztusił z siebie wreszcie skrywane emocje swojemu obiektowi westchnień i spędził całe cztery godziny na spontanicznym spotkaniu, przypominającym randkę, w domu Edwarda. Wciąż czuł długie palce jego dłoni wplecione w tą jego i srebrne sygnety, które, pomimo uwierania go, dodawały uroku całej sytuacji.

- Głupku, mógłbyś się skupić na drodze, a nie przeglądać w lusterku? - westchnęła zdenerwowana Robin, siedząca na miejscu pasażera i z impetem zamknęła przyjacielowi klapę z rozpraszającym przyrządem. - Nie przejmuj się, wyglądasz świetnie. Munson robiłby do ciebie maślane oczy nawet, jeżeli przyszedłbyś w piżamie. Uwierz mi. - Te słowa spotkały się z niewyraźnym mruknięciem ze strony kierowcy, który nerwowo stukał palcami o kierownicę.

Kiedy dotarli na miejsce zgasili samochód i wchodząc do środka, przepychali się pomiędzy wirującym tłumem ludzi. Dwudziestolatek nie bywał tu często, pomimo tego, że miał specjalne względy u grającego tam muzyka. Zdecydowanie preferował standardowe imprezy, ale wiedząc, że występuje dziś jego gitarzysta, który specjalnie załatwił mu dostęp do miejsc tuż pod sceną, nie mógł się nie pojawić. Nadal jednak czuł się w tym towarzystwie dosyć nieswojo, dlatego cieszył się, że jego przyjaciółka mogła dziś się z nim tutaj zjawić.

Cały ten czas intensywnie wypatrywał burzy brunatnych, puszystych loków, które rozmawiałyby z członkami swojego zespołu, bądź stroiłyby swoją gitarę, przygotowując ją do występu. Nie zobaczył jednak długowłosego przy żadnej z tych aktywności, lecz stojącego na uboczu, wściekłego i wyraźnie się z kimś kłócącego.

Jason Carver. Tym chłopakiem była osoba, która w najlepsze sprzeczała się z Eddie'm. Jeden uśmiechający się pod nosem z satysfakcji po tym, jak zagiął krzykami rywala, a drugi, wściekły jak cholera, odwracający się na pięcie i kierujący w stronę sceny, krokami, które mogłyby zrobić istną dziurę w podłodze.

Harrington szczerze się zmartwił. Wiedział o problemach muzyka z tym człowiekiem. Wysłuchał całą jego bolesną historię i doskonale zdawał sobie sprawę, że koszykarz jest osobą niesamowicie uciążliwą.

Wbił spojrzenie w przyjaciela i czekał, aż ten również go odszuka. Gdy już tak się stało, Steve pomachał mu i posłał lekki uśmiech. Brunet odpowiedział tym samym, a malarz zarejestrował, jak bierze głęboki wdech, ukradkiem przejeżdża po nim wzrokiem, a jego twarz łagodnieje. W tamtym momencie poczuł delikatne, przysłowiowe motylki w brzuchu i przeklinał swoje policzki, które zbyt szybko się zaróżowiły.

𝑀𝑒𝑡𝑎𝑙𝑜𝑤𝑦 𝑝𝑜𝑐𝑖𝑠𝑘 | 𝑆𝑡𝑒𝑑𝑑𝑖𝑒Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu