Rozdział VII

160 80 24
                                    

Adiós mi amigo muerto 

11 października 2023 

Każdy z nas ma jakieś obawy. Kornelia na przykład bała się wody, bo ona, tak samo, jak ogień (którego swoją drogą również się obawiała), potrafiła zrównać z ziemią wszystko, co napotkała na swojej drodze; bała się węży i pająków, bo na pozór tak niewielkie stworzenia potrafiły pozbawić życia większego od siebie osobnika za sprawą jednego ukąszenia; bała się burzy, bo nie lubiła, kiedy gęstą ciszę przecinał głośny wrzask; bała się ludzi, bo kiedy tylko otwierali usta, myślała, że znów skrzywdzą ją słowami, a wiedziała, że nic tak nie zostawia śladów na duszy, jak przykre słowa, przybierające postać ostrza. Choć wiedziała również, że cały świat nie kręci się wokół niej i inni mają dużo ciekawsze tematy do rozmów.

Jednak pomimo wszystkich tych lęków najbardziej bała się samej siebie. Szczególnie teraz, kiedy krojąc świeży chleb z pobliskiej piekarni, naostrzony niedawno przez Eryka nóż znajdował się kuriozalnie blisko jej nadgarstka. Chciała zrobić to, co piekarz robi z surowym ciastem przed włożeniem do pieca – naciąć delikatnie w kilku miejscach tak, żeby po upływie czasu zostały ciekawe wzorki.

Rano, kiedy otworzyła oczy, pragnęła tylko jednego – znów je zamknąć.

Mając siedem lat, jej małym marzeniem stało się bycie dorosłą tak jak Gloria i Dymitr albo rodzice jej przyjaciela. Posiadanie własnego domu, samodzielne chodzenie na zakupy, bycie kierowcą samochodu było czymś, co widywała każdej nocy w snach. Jednak kiedy była już prawie „dorosła" jej największym marzeniem stało się posiadanie problemów takich jak zdarte kolano, zagubiony w szufladzie ołówek czy nauczenie się nowej literki. Chciała znów patrzeć na świat przez różowe okulary; chciała, żeby życie miało najpiękniejsze barwy. Nużąca sepia męczyła ją coraz bardziej. Wiedziała, dlaczego Piotruś Pan nie chciał nigdy dorosnąć.

Będąc małą dziewczynką, korzystała w pełni z dnia, bawiąc się do samego zmroku. Noc była jej wrogiem. Każdego dnia Nela bawiła się z nią w berka, ale zawsze prędzej czy później czerń wygrywała. Świt był zaś natchnieniem – przychodził z uśmiechem na twarzy, szczęściem w dłoniach i melodią spływającą z jego ramion niczym wodospad.

Czasy się jednak zmieniają.

Teraz nienawidziła tej wielkiej, ognistej kuli zawieszonej na niebie, przypominającej jej o tym, że zaraz musi wstać i przeżyć. Pragnęła zachodu słońca (jak Mały Książę), który był początkiem kojącej ciemności, w której mogła się ukryć, zdjąć fałszywą maskę uśmiechu numer sześć i być po prostu sobą.

W czerni nocy nie widziała też swojego odbicia w lustrze, więc nie musiała wysłuchiwać wszystkich obelg. W nocy nie musiała słuchać się szklanego zwierciadła.

– Za pół godziny w moim gabinecie – odezwał się głos, który podniósł włoski na rękach dziewczyny. – Nie przychodź wcześniej, mam ważną rozmowę online. – Eryk zamknął za sobą drzwi, wchodząc do swojego królestwa na parterze.

Z trudem przełknęła stres, nakładając liść sałaty na żółty ser. Przykryła składniki drugą częścią pieczywa. Odłożyła talerz na stół w jadalni połączonej z kuchnią tuż obok nadal parującej herbaty i odwróciła się po zielone jabłko leżące od kilku dni obok banana, który był nakrapiany czarnymi plamkami.

Nie, nie powinnam jeść jeszcze tego – powstrzymała się w myślach.

Wzięła do ręki kuchenną szmatkę. Dokładnie wyczyściła blat z okruszków. Jej nogi znów stanęły na miękkim dywanie w kształcie sadzonego jajka. Usiadła ociężale, patrząc beznamiętnym wzrokiem na kanapkę i gorący napój.

Bajka, w której nie ma księcia: Delikatna jak lalka z porcelanyWhere stories live. Discover now