Rozdział XVIII

77 16 73
                                    

Część I
Coming out

6 grudnia 2023

Grudniowy bal miał się rozpocząć za około godzinę. Nela leżała na łóżku z laptopem na kolanach, pisząc kolejny wiersz. Starała się pogodzić z faktem, że jej nogi odziane w wygodne buty i ciało okryte wymarzoną sukienką nie pojawią się na parkiecie u boku diabła w skórze anioła (przynajmniej tak mogła opisać Leona). Nie powinna o nim myśleć. Nie w taki sposób. Chciała go nienawidzić, ale jakaś jej cząstka do niego wołała i błagała na kolanach, żeby wrócił, a wtedy razem naprawią wszystkie błędy. Jednak jedynym błędem był taki tok myślenia. Czasem ludzie zmieniają się dla kogoś, kogo szczerze kochają i chcą dla tej osoby dobrze, ale niestety nie zdarza się to często.

Dlaczego właśnie typ chłopaka, którego najbardziej nienawidzę, zawsze najmocniej mnie przyciąga? – gdybała w myślach, pisząc wersy.

To nie jest kolejna opowieść z wątkiem enemies to lovers. To ciążąca nad nią klątwa.

Jedno było pewne – karma zamierzała odwiedzić wszystkie osoby, które na nią zasłużyły i nie będzie wcale łaskawa.

Starała się również zaakceptować fakt, że spędzi w domu cały dzień i całą noc, a następnego dnia jak gdyby nigdy nic wróci do szkoły. Tamtego dnia lekcje były odwołane, więc nie musiała się martwić o jakieś nieobecności na zajęciach. Alan przestał jej odpisywać dobrą godzinę temu, mówiąc, że musi załatwić coś ważnego. Więc czekała. Czekała, czekała i czekała. I to cierpliwe czekanie w końcu się opłaciło.

Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że podniosła wzrok znad klawiatury.

– Proszę – powiedziała, odkładając laptopa na bok.

W progu stanął nie kto inny jak Alan. W pokoju było ciemno, ponuro i dopiero kiedy go zobaczyła, nagle wszystko zaczęło jaśnieć, nabierać barw i tętnić życiem. Miał na sobie błękitny garnitur, a pod spodem białą koszulę. Jego włosy jak zwykle pozostały w nieładzie, co dodawało mu uroku. Mimo widocznego spięcia na twarzy i całym ciele uśmiechał się szeroko. W ręce trzymał bukiet herbacianych róż. Dokładnie taki, jaki Kornelia i Lilianna zawsze dostawały od taty z okazji różnych okoliczności. Na pewno pochodziły z Magicznego Ogrodu. Ich łodygi były obwiązane charakterystyczną wstążką. Drugą dłoń skrywał za plecami, jakby miał coś do ukrycia.

Alan był trochę jak jego przyjaciel księżyc – świecił, kiedy się na niego patrzyło i przynosił spokój, ale jakaś jego część zawsze pozostawała niewidoczna dla innych.

– Alan – odparła niemal szeptem.

– Nela. – Dołeczki w policzkach dały o sobie znać. Podszedł do łóżka, wręczając jej kwiaty. – Mam nadzieję, że dobrze trafiłem.

– Nie mogłeś trafić lepiej... – Zaciągnęła się przyjemną wonią, a w jej oczach pojawiła się cienka warstwa łez.

– Daj mi rękę. – Podała mu swoją dłoń, a on wyciągnął zza pleców biało-srebrne pudełeczko. – Taki mały prezent na mikołajki – odparł miękko, zapinając jej bransoletkę z zawieszkami w kształcie niezapominajki, połowy księżyca, jednorożca, piórka i łyżwy na nadgarstku.

– Alan, ona jest piękna, ale... – Spojrzała na niego wielkimi oczami. – Ja nic dla ciebie nie mam, kompletnie o tym zapomniałam. – Zaczęła panikować. Chłopak w samą porę zamknął ją w swoich ramionach.

A w tym uścisku nie musiała się już niczym trapić.

– Wiesz, co będzie dla mnie najlepszym prezentem?

Bajka, w której nie ma księcia: Delikatna jak lalka z porcelanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz