9. Cały, pierdolony, Nowy Jork.

8K 412 49
                                    

Wniosłam dwie duże walizki na trzecie piętro apartamentowca. Nie było w nim windy, a mój pies wydawał się bardziej zmęczony beztroskim biegiem po schodach, niż ja wciągnięciem stu kilo przez klatkę schodową.

Zapukałam do drzwi. Minuta, dwie minuty. Stukałam swoim glanem o brudny beton, oglądając ładną wycieraczkę. Była w kolorze beżu, z narysowanym domkiem po środku. Uroczo.

Uderzyłam ręką w drzwi, tym razem mocniej. W połowie mojego ruchu, Reid otworzył drzwi, więc zamarłam z pięścią w powietrzu. Natychmiast schowałam ją do kieszeni płaszcza sięgającego mi do połowy łydki. Mimo że był kwiecień, to zdarzały się dni jak ten, kiedy musiałam ubrać dodatkową warstwę ubrań. Wiatr oziębił temperaturę na zewnątrz, przez co wydawało się, że zamiast wiosny nastała jesień.

– Tak szybko? – zapytał na przywitanie. Stał w szarym swetrze, obdartych dresach i okularach w czarnej oprawie.

– Coś ci nie pasuje? – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

– Jest ósma rano, a wczoraj miałaś się wprowadzić, ale nie dawałaś znaku życia – skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie wyglądał tak, jakby dopiero wstał. Może ma dziś zajęcia, dlatego stał już ubrany, zaczesany, i przygotowany. Więc w czym tkwił problem mojego przyjścia?

– Zapomniałam – skłamałam.

– Oh, zapomniałaś? – zakpił, powodując że moja prawa brew automatycznie uniosła się do góry. – A, no tak. Wczorajszy seans w holu głównym nie mógł sam się zrobić, co nie?

Zastygłam w połowie drapania się paznokciem o lewą powiekę.

– Jeżeli myślałeś, że ja zrobiłam tą szopkę, to się grubo mylisz – pokiwałam głową.

– A co jeśli nie chce wpuścić do swojego domu podejrzanej dziewczyny? – poprawił okulary spadające na jego lekko krzywy nos.

– Podpisałeś umowę, Reid.

– Wolałem, jak nie mówiłaś mi po imieniu – przejechał językiem po wewnętrznej części prawego policzka.

Westchnęłam ciężko, pocierając grzbiet nosa. Złapałam go dwoma palcami, upuszczając na nim całą złość.

– Ty skurwy... – zaczęłam, jednak ktoś przy mojej nodze przerwał mi nadchodzą przemowę. Pies głośno zaszczekał, po czym zaskomlał. – Widzisz, nawet mój pies ma cię dość – wskazałam ręką na zwierzę. – Nawet pies. – podkreśliłam, żeby zrozumiał jak bardzo irytujący jest dla wszystkich wokół.

– Wchodź – wypuścił głośno powietrze, mówiąc to jakby zaraz miał zemdleć. Odszedł od drzwi wejściowych, pozwalając mi i mojemu bagażowi przepchać się przez korytarz. Ciągnęłam swoje walizki aż do swojego nowego pokoju.

Otworzyłam drzwi łokciem, starając się nie obijać bagażem o zadbane, czyste ściany w kolorze butelkowej zieleni. Wyglądały świeżo, więc nawet Bóg by mnie nie ochronił, gdybym pobrudziła jedną z nich. Mały szczeniak przetuptał do pomieszczenia, od razu kładąc się na dwuosobowym łóżku.

Tutaj górowała biel, więc musiałam przemalować ściany na inny kolor, by ładnie komponowały się z białą szafą. Biurko wykonane z dębu miało trzy szafeczki wbudowane w siebie, i cztery wbite w ścianę. Na jednej z nich stał kaktus. Wyschnięty kaktus.

Opadłam na łóżko, któro delikatnie odbiło mnie od materaca. Czysta, biała pościel pachniała kurzem i starością. Dobrze, że zdążyłam kupić nową w sklepie na tej samej ulicy. Może dzisiaj udałoby mi się ją zmienić.

Gdyby nie fakt, że mrużąc oczy zasnęłam na czas nieokreślony. Kiedy się obudziłam, zdezorientowana wyjrzałam za okno. Było ciemno, a chłodny wiatr przedzierał się do pomieszczenia. Zadrżałam z zimna, pocierając zmęczone powieki. I wtedy do mnie dotarło, to tak naprawdę się wydarzyło. To nie była zwykła drzemka, która zdarza się raz na jakiś czas.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz