10. Lekcje sztuk walki.

8K 418 119
                                    

Cały Nowy Jork.

Te trzy pierdolone słowa odbijały mi się w głowie przez cały następny dzień. Kiedy nalewałam klientom colę do kubków, lub gdy nasypywałam im solonego popcornu na premierę głupiego romansu. I przez kolejny dzień, i następny, aż w końcu ołówek w mojej ręce na zajęciach biochemii pękł w pół.

Wrzuciłam go do torby, podczas gdy wykładowca sucho podziękował za pilne słuchanie. Wszyscy wyszli z sali, natomiast ja zostałam. Siedziałam w miejscu jak pierdolony posąg, niezdolna nawet do myślenia. Miałam tak kurewsko dużą pustkę w głowie, że po pewnym czasie zapełniła ją czerwona, wręcz fioletowa złość. Miałam ochotę zatłuc tych mężczyzn, najchętniej wieszając ich na własnych maskach.

A co mogłam zrobić? Nic. Siedzieć, i wpatrywać się w tablicę interaktywną.

Nie wiem, ile mieli za sobą rebeliantów. Ile mogło ich bronić, jeśli zrobiłabym im krzywdę. Chociaż, ostatnim razem gdy skopałam im dupy, nikt nie gonił mnie z pochodniami w ręce. Tak czy inaczej, musiałam to rozegrać inaczej. Może lekka zemsta nie będzie ich bolała, a da nauczkę, by nie rozkazywać mi jak głupiej dziewczynce.

– O czym tak rozmyślasz? – ktoś zapytał, materializując się obok mojego ramienia, które owiał gorącym oddechem.

Z początku myślałam, że to Matt robi sobie głupie żarty za straszenie mnie od tyłu, ale nie był to on. Mina mi zrzedła.

– Zaczynam myśleć, że mnie śledzisz – mruknęłam, chowając zeszyt.

Prychnął pod nosem, mówiąc:

– Mam tutaj zajęcia.

– Jest przerwa obiadowa.

– Dlatego jestem tu szybciej, niż inni.

Westchnęłam, a podczas tego przypomniałam sobie jedną rzecz.

– Ale tutaj mają zajęcia z kierunku psychologicznego.

– Ja na nim jestem, Charlotte.

Wytrzeszczyłam oczy, puszczając długopis z niewielkiej odległości do swojej torby płóciennej. Obił się od laptopa, i wylądował na samym dnie, razem z kluczykami.

– Wow, bardziej sądziłabym, że go potrzebujesz – mruknęłam szczerze, powodując lekki uśmiech na jego twarzy. Nie taki miało to cel.

Kątem oka zauważyłam, jak Reid wyciągnął ze swojego plecaka coś owiniętego w folię spożywczą, oraz butelkę wody.

– Będziesz tak jadł? Kompletnie sam? – zapytałam cicho, mierząc się z odpowiedzią w formie kiwnięcia.

Z głębokim wydechem wstałam ze swojego miejsca, kierując się do wyjścia. Ścisnęłam pięść, kiedy otwierałam drzwi od sali.

Oraz kiedy dawałam pieniądze kasjerce w bufecie. Zaciskałam pięści, kiedy niosłam głupią sałatkę grecką i solone Lays'y. Prawie kopnęłam drzwi do sali, z której dopiero co wychodziłam, by wrócić na swoje miejsce z pożywieniem.

Brunet podniósł wzrok znad swojej kanapki z serem. Z pytającym spojrzeniem śledził mnie aż do momentu, w którym musiałam się odezwać.

– Nie lubię, kiedy ktoś je sam – wyznałam, dosiadając się do mojego współlokatora ubranego w szarą bluzę, oraz czarne dresy.

Nie obchodziło mnie to, czy on lubiał samotność, czy nie. Gdybym poszła jeść z moim przyjacielem, który i tak jest otoczony garstką znajomych, to musiałabym się borykać z wyrzutami sumienia do końca dnia.

Nie było to spowodowane tym, że jadam w samotności od mojej ucieczki. Nigdy się w sumie tym nie przejmowałam, bo zawsze miałam jakiś punkt zaczepienia uwagi. Ludzie rozmawiali, śmiali się, kłócili, prawie zawsze coś się działo. Ja też czasem z kimś konwersowałam, ale nie na tyle często, by mieć to w zwyczaju. Bardziej przyzwyczajona jestem do dźwięków telewizora.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz