13.

335 25 24
                                    

Harry siedział jeszcze chwilę bez ruchu, przyciskając kolana do piersi i plecy do niskiego, drewnianego płotku za sobą, żeby przechodzący parę cali obok mugole nie potknęli się nagle o coś, czego nie mogliby nawet zobaczyć. Wątpił, aby którykolwiek z nich uwierzył w niewidzialny, wystający na środku ulicy korzeń albo w równą chodnikową płytkę nagle odskakującą od reszty i natychmiast wracającą na swoje miejsce.

To było dziwne uczucie - uspokoił się już, ale coś zaczęło ciążyć mu na sercu, sprawiając, że biło szybciej niż zwykle.

Odwracał się co chwila przez ramię, jakby w obawie, że ktoś go jednak zauważył, a teraz stoi w grządce kwiatów i zaraz zrzuci z niego pelerynę niewidkę.

Nie wiedział, co powinien zrobić - ani tym bardziej tego, co zrobi faktycznie. Może powinien był najpierw komuś powiedzieć o tym, co odkrył, bo gdyby jakiś przypadkiem przechodzący obok czarodziej zauważył go i poleciał z tym do Proroka Codziennego, w którym dowiedzianoby się, kto mieszka pod tym adresem, Harry bał się, że w oczach Dracona, a nawet Rona i Hermiony straciłby już zupełnie.

Ale przecież nikt nie musiał go zauważyć.

Mógłby przejść obok pod osłoną peleryny niewidki i zniknąć za drzwiami mieszkania. Nawet jeśli nie miał pojęcia, co zrobiłby później.

Rozejrzał się w końcu i wstał, przeszedł wokół ogrodzenia na wypłytkowaną ścieżkę, żeby wysoka na parę cali trawa nie uginała się pod jego stopami. Ciekawość wzięła górę. Przecież nie mógł sterczeć pod domem, którego szukał od paru tygodni, a potem jak gdyby nigdy nic odwrócić się na pięcie i zdeportować.

Spojrzał na drzwi, ale ostatecznie wychylił się, żeby rzucić okiem za okno. Zobaczył tyle, ile równie dobrze mógłby zobaczyć, wpatrując się w pustą ścianę. Nawet, kiedy zbliżył się do szyby na tyle, że czuł jej rozgrzaną słońcem powierzchnię na czubku nosa, w gęstej ciemności widział tylko dwa cienie, zarysy dwóch postaci. Przez chwilę miał nawet w głowie, żeby ściągnąć pelerynę niewidkę, ale szybko uświadomił sobie, że to nie ma prawa poprawić mu wzroku - to, że on był niewidoczny dla otoczenia, nie znaczyło, że otoczenie było niewidoczne dla niego.

Przemknęło mu przez myśl, że to zaklęcie, które miało czarodziejski dom chronić przed ciekawskimi spojrzeniami mugoli. Utwierdził się w tym, kiedy wpatrzony w mrok w środku mieszkania wydał mu się on po prostu nienaturalny. Nawet najmniejszy, najbledszy promień słońca nie padał na meble czy podłogę, których nawet nie mógł dostrzec.

Czy to zaklęcie było tylko przeciw mugolom?

Sięgnął do kieszeni po różdżkę, nie spuszczając wzroku z pogrążonego w czerni wnętrza. Rozejrzał się, poczekał, aż mugolski listonosz, którego wcześniej nawet nie zauważył, oddali się od skrzynki na listy i wróci na ulicę, i zaczął szeptać pod nosem słowa, które wyryte w pamięci same cisnęły mu się już na usta.

Jak przy rzucaniu zwykłego Lumos, choć znacznie słabiej, z końca jego różdżki błysnęło srebrzyste światło, żeby chwilę później zgasnąć - ale za to jakby wpaść przez zamkniętą szybę i rozpalić środek pomieszczenia, w które wciąż gorączkowo wbijał wzrok. Prócz Harry'ego nikt jednak nie zdawał się odczuć żadnej różnicy.

I pomyśleć, że kiedyś tych zaklęć tak bardzo nie chciał się uczyć. Razem z Ronem, swoją drogą. I również razem z nim kiedyś podczas szkoleń i kursów na aurorów czuli się jak w szkole, z narzekającą na ich lekceważące do obowiązków podejście Hermioną nad uszami. Wtedy był też pierwszy raz, kiedy Harry pamiętał, aby Hermiona nawet zupełnie niepoważnie rzuciła coś o byciu ministrem magii:

- Gdybym ja była ministrem...

- To połowę domów w kraju zamieniłabyś w biblioteki, a połowę stanowisk w ministerstwie poddała pod urząd pomocy udręczonym skrzatom.

Przysięgam || drarryWhere stories live. Discover now