Rozdział dwudziesty trzeci

5.7K 781 266
                                    

Łapcie!

A ponieważ w piątek znowu jakieś święto, dostaniecie z tej okazji jeszcze jeden bonus ;)

_____________________________

– Zrobię nam herbatkę.

Właśnie to mówi babcia po tym, jak dwukrotnie wytłumaczyłam jej całą sytuację. Kiedy do niej wpadłam, okazało się, że wilkołaki były bardzo oszczędne w wyjaśnieniach, więc obowiązek ten spadł na mnie. Musiałam ją też zapewnić, że nic mi nie jest, bo oczywiście widziała w telewizji, jak do mnie strzelano, i była tym faktem naprawdę zdenerwowana, ale pod koniec mojej opowieści prawie się rozluźniła.

A teraz chce nam robić herbatkę.

– Jeśli masz na myśli to gówno, które ostatnio podawałaś Remy'emu, to bardzo dziękuję – krzyczę za nią, gdy przechodzi do kuchni, po czym wstaję z krzesła i idę za nią. – Mam już wystarczająco dużo problemów i bez biegunki.

Babcia się śmieje, krzątając się po niewielkim aneksie kuchennym w gościnnym domku Remy'ego.

– Niestety miałam mało czasu na pakowanie i wzięłam ze sobą tylko trochę moich ziół – oznajmia. – Więc zrobię nam coś innego. Prawie zwykłą herbatkę.

Mrużę oczy.

– Zdefiniuj „prawie".

Babcia macha ręką.

– Powinnaś zdać się na Remy'ego, Junie – oświadcza. – On wie, co robi, i zaopiekuje się tobą. Upewni się, że nic ci się nie stanie. Pozwól mu na to.

– Babciu – jęczę. – Już ci to tłumaczyłam. Mam totalny mętlik w głowie, jeśli chodzi o Remy'ego. Okej, to fajny facet, ale boję się związku z kimś takim. Nie chcę trafić na kolejnego Duke'a.

Babcia poważnie kiwa głową.

– Domyślam się, że Remy cię rozprasza – mówi. – W końcu tyle się wokół ciebie dzieje. Porwanie, ten strzelec, cała ta afera z materiałami wybuchowymi i wilkołakami... Nie potrzebujesz jeszcze do tego dodatkowych komplikacji w postaci nowego związku.

Przytakuję, przyglądając się, jak babcia wyciąga jakieś ziółka z nieoznakowanych puszek i woreczków, po czym tworzy kompozycję, którą wrzuca do filiżanki. Ruchy ma pewne i zdecydowanie, jakby doskonale wiedziała, co robi. Mam nadzieję, że rzeczywiście tak jest.

– Właśnie. – Przysiadam na stołku barowym i opieram łokieć o blat. – Tyle się dzieje, że nie potrafię myśleć trzeźwo. To nie jest dobry moment na związek.

Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o Remy'ego, pewnie żaden by nie był.

Tego jednak nie zamierzam mówić babci, która chyba jest już w swoim świecie. Gdy woda się zagotowuje, zalewa zioła w filiżankach, po czym podsuwa mi gotowy napar. Wyciąga łyżeczkę i miesza nią w obu naczyniach.

– Zaczekaj trzy minuty, zanim się napijesz – poleca. Potem przysiada naprzeciwko mnie. – Remy cię ochroni, Junie. Nie musisz się martwić tym wszystkim, co się dzieje.

– Oczywiście, że muszę. – Marszczę brwi. – Po pierwsze, chcę się bronić sama. A po drugie, nie chcę, żeby coś się stało jemu albo jego rodzinie. Nie uśmiecha mi się też mieszkanie w mieście, w którym wszyscy ze sobą walczą. Musimy to jakoś odkręcić.

Babcia kiwa głową, ale nie odpowiada. Miesza w swojej filiżance i próbuje naparu, po czym uśmiecha się z zadowoleniem. Chyba wyszedł taki, jak chciała.

– Masz za dużo na głowie – powtarza. – To nie pozwala ci podejmować racjonalnych decyzji. Wypij herbatkę, to ci pomoże oczyścić umysł.

No jasne.

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz