Rozdział trzydziesty drugi

6.2K 772 106
                                    

– Nie przeprowadzisz się z powrotem do miasta.

Och, mój ulubiony ton głosu. Ten ton aroganckiego samca alfa, który wszem wobec oznajmia, jak będzie, i kropka. Supersamiec stoi przede mną na środku salonu, z założonymi na piersi rękami i w lekkim rozkroku, i myśli, że to zrobi na mnie wrażenie.

To znaczy jasne, że robi. Mam ochotę natychmiast zaciągnąć go do łóżka, jak oboje robiliśmy bez przerwy przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Mam wrażenie, że co któreś wymykało się z sypialni w jakimś celu – zazwyczaj albo do łazienki, albo do kuchni – drugie go ścigało i gdy dopadło, albo ciągnęło z powrotem do łóżka, albo wykorzystywało na miejscu. Teraz jednak tak nie będzie. Teraz się kłócimy.

To znaczy ja tak sądzę, bo Remy zapewne oświadczył swoje zdanie i uznał, że gotowe.

– Och, tak sądzisz? – Podchodzę bliżej i kopiuję jego pozę. – Bo co, bo jakiś supersamiec zaciągnie mnie za włosy z powrotem do swojej jaskini i każe tam zostać?

Remy wzdycha cierpiętniczo. Jakbym to nie ja była poszkodowaną stroną w tej relacji!

– Bo chcę cię tutaj – oznajmia stanowczo. – I ty też tego chcesz, tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.

No tak, zapomniałam, że on lepiej ode mnie wie, co myślę i czuję.

Rozglądam się ostentacyjnie dookoła.

– Mieszkasz w pustej skorupie, Remy – oświadczam. – Nie bawi mnie to miejsce. Nie możesz mnie nawet zerżnąć na stole, bo nie masz stołu.

W oczach Remy'ego coś błyszczy podejrzanie, gdy wilkołak robi krok w moją stronę.

– Kupię stół.

– Nie masz też szafy ani żadnej komody – kontynuuję. – Brakuje ci krzeseł i foteli.

– Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię zerżnąć w szafie, ale w porządku – odpowiada, wzruszając ramionami.

Ja pierdolę, czy ten facet zawsze musi myśleć tylko o jednym?

– Poza tym nie chodzi tylko o braki w wyposażeniu twojego domu – dodaję desperacko. – Chodzi o moją babcię.

Gdy odwiedziłam ją dziś rano, była właśnie w trakcie pakowania się. Nie chodzi o to, że nie pasuje jej domek gościnny na posesji wilkołaków, bo jest jej tu wygodnie i miło. Babcia ma jednak sklep do prowadzenia, którego absolutnie nie zamierza zamknąć, mimo że spokojnie mogłaby już przejść na emeryturę. To połowa jej życia i większość jego sensu, więc nie ma takiej opcji. Nawet nie przyszłoby mi do głowy o to pytać.

Sklep babci zawsze znajdował się na Bourbon Street i to się nie zmieni. A skoro ona się pakuje i zamierza wracać, ja też muszę. Chcę ją mieć na oku, bo przecież policja nadal nie złapała Dana Winstona. Gnojek się gdzieś ukrywa i nie mam ochoty, by namierzył moją bezbronną babcię.

Ona wprawdzie uważa, że na pewno uciekł i zagrożenia już nie ma, ale ja nie jestem taka pewna. Może lata w policji nauczyły mnie nie wierzyć w dobre intencje przestępców, a może po prostu jestem bardziej cyniczna niż ona. Skoro jednak babcia się uparła i nie zamierza dłużej zostawać na terytorium wilkołaków, ja też muszę wracać.

Tu jednak napotkałam problem. I to spory. Zwłaszcza gdy napnie mięśnie, żeby sprawiać wrażenie większego, i spojrzy na mnie groźnie spod byka tak jak teraz.

Ojej, jak się boję.

– Twoja babcia sobie poradzi, papryczko – zapewnia nieco łagodniej.

Nie chcę jego łagodnej strony. Chcę, żeby na mnie warczał, bo wtedy będę usprawiedliwiona, kłócąc się z nim!

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now