Rozdział dwudziesty piąty

5.5K 762 107
                                    

Łapcie obiecany piątkowy bonus! W sobotę rozdział będzie standardowo :)

____________________________

Nie wychodzą z tego bez szwanku.

Jeden z samochodów koziołkuje i upada na dach kilkanaście metrów dalej. Drugi traci sterowność i owija się wokół jednego z drzew. Za nimi jednak trzeci samochód i pojazd taktyczny mają w ten sposób ułatwiony przejazd. Z impetem wjeżdżają na terytorium watahy oczyszczoną drogą, najwyraźniej zamierzając minąć nas w pędzie.

Zapominają jednak, że jest z nami czarownica. Neve wypada na drogę pilnowana przez dwóch swoich szwagrów pod postaciami wilków, po czym bez namysłu rzuca zaklęcie. Przerażona wpatruję się, jak pozostałe dwa samochody się do niej zbliżają, pewna, że zaraz ją staranują, jednak kilka metrów od niej oba zatrzymują się gwałtownie, jakby wbite w niewidzialną ścianę. Przednia maska auta zostaje całkowicie sprasowana, opancerzony pojazd taktyczny radzi sobie nieco lepiej, ale też odbija się od zapory i zjeżdża w lewo, do lasu. Klinuje się w głębokim rowie, a zanim zdąży z niego wyjechać, kilka wilkołaków wskakuje mu na przednią maskę i zaczyna walić pięściami w szyby.

Bardzo neandertalsko.

Z pozostałych aut tymczasem wysiadają uzbrojeni napastnicy. Chowam się za najbliższym drzewem i wyciągam zza paska moją broń, po czym celuję w chowających się za wrakami ludzi. Mają na sobie kamizelki kuloodporne, więc zamierzam mierzyć w głowy, i wszyscy trzymają w rękach karabiny maszynowe. Pierwsza seria sprawia, że wilkołaki chowają się za drzewami i barykadą, ale wtedy ja odpowiadam ogniem.

– Osłaniaj mnie, Pepper! – krzyczy Hardy, po czym nagle zmienia postać.

Widzę to tylko kątem oka, ale to i tak robi wrażenie. Okazały mężczyzna w ciągu kilku sekund przekształca się w ogromnego niedźwiedzia, po czym otwiera pełną zębów paszczę i wydaje z gardła nieludzki ryk. Wypada na drogę, po czym rusza szarżą na najbliższy samochód, a ja strzelam w stronę skrytych za maską napastników.

W ślad za Hardym biegnie kilku wilkołaków, których chroni magiczna tarcza Neve. Moja przyjaciółka zdążyła schować się gdzieś między drzewami, ale nawet z odległości jest w stanie pomagać. Kodiak wpada w końcu między napastników i rozrzuca ich na boki; widząc, że on i wilkołaki radzą sobie doskonale, przenoszę swoją uwagę do kolejnego samochodu.

Przy drugim nie widać żadnego ruchu, przy trzecim z kolei wilkołaki już rozprawiają się z rannymi. Z pojazdu taktycznego nadal nikt nie wysiadł, zapewne dlatego, że wataha obległa go jak mrówki. Remy obok mnie warczy, gdy oboje zauważamy w końcu ruch przy samochodzie, który leży na dachu.

– Idziesz ze mną – mówi do mnie nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Bądź ostrożna. Będę cię ubezpieczał.

Przewracam oczami, ale nie odpowiadam, tylko posłusznie porzucam stanowisko za drzewem. Nie wychodząc na drogę, przemykamy poboczem w stronę samochodu, z którego wyczołgują się właśnie kierowca i pasażer. Remy zerka na mnie, po czym daje susa do przodu i w ciągu kilku sekund zmienia postać. Już po chwili stoi przy mnie ogromny, ciemnoszary wilk.

No dobra. Dam radę walczyć u boku wilka, nie?

Wypadamy na drogę tuż przy samochodzie, a Remy od razu rzuca się na kierowcę i zatapia zęby w jego karku. Ponieważ pasażer właśnie wyciąga z kabury broń, odkopuję ją na bok, przy okazji chyba uszkadzając mu dłoń, sądząc po tym, jak się drze. Pochylam się i chwytam go za ubranie na karku.

– Wyłaź – warczę, przyciskając mu do szyi lufę pistoletu. – I żadnych numerów, bo jestem dzisiaj dosyć nerwowa i mogę cię przypadkiem zastrzelić.

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now