Rozdział dwunasty

851 35 62
                                    

PRUDENCE

Wtorek od samego rana zapowiadał się fatalnie, a wszystko zaczęło się w mojej łazience. Po umalowaniu się i przebraniu w jasnoniebieski oversizowy sweter oraz czarne dżinsy z prostymi nogawkami wróciłam do łazienki, aby użyć dezodorantu i perfum. I wszystko było dobrze do momentu, gdy odkładam na szklaną półkę moje perfumy, które przy odstawianiu upadły mi na podłogę.

Buteleczka o pojemności pięćdziesięciu mililitrów roztrzaskała się na drobne kawałki, resztka perfum rozlała się na kafelki. Bluźniąc i przeklinając moje życiowe szczęście — a raczej jego brak — wzięłam się za zbieranie szkła i wycieranie podłogi.

Cóż sam fakt roztrzaskanych perfum nie był najgorszy. Koszmarem był zapach Gucci Guilty Absolute, który roznosił się po łazience, powodując u mnie ból głowy. Co prawda kochałam ten zapach, aczkolwiek miałam już go serdecznie dość, zwłaszcza że gdy tylko zbliżałam się do łazienki, czułam jego ostrą woń.

Doskonale wiedziałam, że mój pech mnie jeszcze nie opuści. I wcale nie byłam w błędzie, ponieważ gdy tylko wyjechałam z domu, przez drogę z lewej strony wyłonił się czarny kocur, który przebiegł centralnie przed maską mojego samochodu. Z reguły nie wierzę w durne przesądy, jednak tym razem odczekałam chwilę, modląc się w duchu, że więcej nic złego mi się nie stanie.

Byłam w błędzie. W jednym pierdolonym błędzie.

Gdy tylko przekroczyłam próg szkoły, uczniowie posyłali mi ukradkowe spojrzenia i szeptali coś między sobą. Na początku za bardzo się tym nie przejęłam, bo to nie był pierwszy raz, gdy zachowywali się w ten sposób. Wszystko zmieniło się, gdy dotarłam do mojej szafki, przy której stała gruba nastolatków, którzy na mój widok odeszli od niej w pośpiechu.

Na mojej szafce widział wydrukowany na kartce A4 plakat, przedstawiający mój piątkowy pocałunek z Winstonem. Dłonie Winstona spoczywały na mojej talii, a moje palce zagłębione były w jego kruczoczarnych włosach. Zacisnęłam dłonie w pięść na sam widok.

— Kto to zawiesił? — spytałam, spoglądając na Holly, która pojawiła się po mojej prawej.

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała, patrząc na mnie z przerażeniem. Dziewczyna znała mnie aż za dobrze, przez co doskonale wiedziała, że planuje zniszczenie twórcy tego pierdolonego dzieła. — Prudence, to tylko głupi plakat.

— Właśnie. Pomyśl, że ktoś mógł rozesłać jakiś filmik — dodał Josh.

— Żebym zaraz ja nie wywiesiła plakatu z twoim ośmieszającym zdjęciem, Bardwell — syknęłam. Josh zwiesił głowę w dół, formując usta w prostą linię.

W tej całej pierdolonej szkole była tylko jedna osoba, która pragnęła mnie ośmieszyć. Tylko jedna osoba chciała, abym była na językach każdego ucznia w tym pieprzonym liceum.

Zniszczę cię Calebie Daltonie.

— Całkiem ładnie wyszliśmy — oznajmił Winston, przystając po mojej lewej.

Uniosłam w górę głowę, aby na niego spojrzeć. Ubrany w czarną bluzę i dżinsy stał z założonymi na piersi rękoma i wpatrywał się w plakat. Przewróciłam oczami na jego komentarz.

— Prawda? Ja też tak uważam — powiedział Caleb zza moich pleców. — Wybrałem najlepsze zdjęcie, jakie wam zrobiłem. Większość była w kiepskiej jakości, jednak od razu można was rozpoznać na każdym.

Odwróciłam się, aby móc spojrzeć mu w twarz. Stanął przede mną, a na jego twarzy widniał szeroki, dumny uśmiech, który zamierzałam mu zetrzeć.

— Pięknie się patrzy na zakochanych! — oznajmił, klaskając radośnie w dłonie.

Zaciskając zęby, jednym ruchem zdjęłam z szafki plakat, przedarłam go na pół i wepchnęłam go Calebowi.

Nie mogę się zakochać bez ciebie [zakończone]Where stories live. Discover now