"𝔐𝔦𝔰𝔧𝔞 - 𝔨𝔞𝔡𝔢𝔱"

79 42 0
                                    

Wielu opisuje, że życie jest okrutne i mają rację. Jednak okrucieństwo w tym przypadku można przypisać jedynie ludziom, bo gdyby nie oni to takie określenie w naturze nie miałoby miejsca.

Handlujemy okrucieństwem, przerabiamy na bardziej legalną formę wojska i przypisujemy je wyższemu dobru, a miejsce, które będzie mi przeznaczone do końca życia cechuje się nie tylko tym.

Taka decyzja zapadła raczej nie z wyboru, a z rozsądku i braku perspektyw na przyszłość. I choć wojsko nie wydaje się być samo w sobie złym wyborem, bo uczy ogromnej dyscypliny, to jednak korpus do którego chcę dołączyć odgrywa gigantyczną rolę. Niektórzy powiedzą, że równie dobrze mogłabym od razu napisać testament, inni, że cechuje się niepoprawnym optymizmem i głupotą. Nie twierdzę, że się z tym nie zgadzam.

W teorii ma to jakieś podstawy, jednak w praktyce ludzie mają to do siebie, że nie potrafią mnie zrozumieć i odbierają moją osobę jako czysto naiwną, o ironio najczęściej gdy sytuacja jest kompletnie odwrotna.

Stałam na fosie, chcąc zapamiętać jak najwięcej z pięć lat życia w dostatku. Chciałam już wsiąść na konia i odjechać z moim eskortą, lecz usłyszałam wołający głoś hrabiny Walt.

- Mira, kochanie! Zapomniałaś tej torby! - starsza pani podbiegła do mnie powoli i podała średnich rozmiarów, wyszywaną koronkami torbę - wiem, że w wojsku zapewne nie będziesz miała czasu nas odwiedzać, więc naszykowałam ci parę pamiątek i papeterię do pisania listów - zrobiło mi się głupio, że sama o tym nie pomyślałam, momentalnie zamknęłam ją w szczelnym uścisku - zbyt szybko dorosłaś... ‑ odwzajemniła uścisk.

- będzie mi pani tak bardzo brakować... ‑ nie chciałam się żegnać, bo w końcu jeszcze kiedyś się zobaczymy.

- mnie również, Arsenowi też...ale za trzy lata znów się spotkamy ‑ wyraźnie obie chciałyśmy aby ta chwila się nie kończyła - nie umiałam go dobudzić, a tobie się śpieszy, więc przyszłam sama.

- będzie ci to wypominać, ale pewnie po paru dniach zapomni, to tylko przecież pięciolatek. Choć faktycznie powinnam już jechać, przede mną dużo drogi do korpusu treningowego - uśmiechnęłam się przez łzy.

Po chwili mnie puściła, po czym wsiadłam na konia. Popatrzyłam na mojego eskortę na znak gotowości do jazdy, ostatni raz zerknęłam na jedyną osobę która będzie mnie wyczekiwać i ruszyłam wraz z wschodzącym słońcem.

Tak naprawdę nigdy nie spodziewałam się, że dożyję tego momentu, gdy mogę stracić coś kolejny raz, tym razem na powierzchni. Z doświadczenia jednak wiem, że gdy nasze własne wybory doprowadzają nas do dużej zmiany, to jest ona przedsmakiem tego co nas naprawdę czeka.

Miałam nadzieję, że od teraz zrobi się spokojnie, a moja cała uwaga zostanie skupiona wyłącznie na treningach i spaniu.

***

Pomimo bardzo wczesnego wyjazdu większa część ludności Rose szybko rozpoczynała swój dzień. Przejeżdżając przez średnio zatłoczone ulice oglądałam znany mi styl fasad budynków. Zanim się obejrzałam wyjechaliśmy z głównej drogi na polną, która ciągnęła się w niemożliwość.

‑ daleko jeszcze? - przerwałam tą trzygodzinną ciszę, jednak starałam się brzmieć jak najłagodniej.

- za chwilę dojedziemy - eskorta odpowiedział szybko, najwyraźniej wstawanie o świcie i długie przejazdy konne nie były jego ulubionym zajęciem, za co mu się oczywiście nie dziwię.

Nie odzywałam się więcej, rozmowa z poirytowanym mężczyzną nie była mi teraz w smak, chciałam jedynie w końcu zejść z konia i rozprostować nogi.

Faktycznie nie zajęło nam długo by zobaczyć parę chatek, kompleks drewnianych baraków oraz duży pusty plac pomiędzy nimi.

- dojedziesz sama prawda? - spojrzał na mnie, wyraźnie chcąc jak najszybciej wrócić.

- oczywiście - pomachałam mężczyźnie i ruszyłam do celu.

Zbliżając się coraz bardziej mogłam zauważyć zarysy przechadzających się ludzi, większość z nich miała na sobie cywilne ubrania i nosili w rękach torby, więc logicznym jest, że są to kandydaci na kadetów . Gdy w końcu wjechałam na dziedziniec poczułam na sobie wzrok wielu ciekawskich ludzi. Starałam się zachować spokój i jak najszybciej podążyłam w kierunku pobliskiej stajni.

- Prr... ‑ zeszłam z konia, zawiązałam lejce na wolnym drewnianym słupku i ściągnęłam siodło - już ci daję paszę - wyciągnęłam sakiewkę jedzeniem i wsunęłam na twarz mojego konia.

Zabierając ze sobą dwie niewielkie torby ruszyłam do budynku administracyjnego. Ku mojemu zaskoczeniu jedyne co musiałam podać to najprostsze dane osobowe wraz z aktualnym miejscem zamieszkania, więc skierowałam się do damskiego baraku gdzie miałam zostawić swoje rzeczy i odebrać mundur.

Ubrana w barwy wojska czekałam wraz z innymi na dziedzińcu. Słońce było jeszcze stosunkowo nisko, więc dobijała dziewiąta. Nagle przed pierwszym szeregiem stanęły cztery osoby, sprawdzono obecność, po czym łysy mężczyzna zaczął podchodzić do każdego z osobna i zadawać pytania. Oczywiście wszystko to odbywało się w akompaniamencie krzyku.

- dlaczego tamtych pomija... - niska, czarnowłosa dziewczyna szepnęła pod nosem.

- pewnie tego nie potrzebują - odpowiedziałam jej tak aby nikt nie zauważył.

Po niedługim czasie mężczyzna doszedł również do piątego rzędu w którym stałam i ja. Krzyczał obrażając przy tym kadetów, a niektórych ciągnął za uszy czy nawet włosy; na myśl o tym uczuciu przeszły mnie ciarki.

- Jak ta stara łysa pała tylko tknie jakąkolwiek część mojego ciała to powyrywam mu te jego sflaczałe nogi z tej kościstej dupy - pomyślałam i zanim się obejrzałam dowódca przemknął obok mnie do tej czarnowłosej dziewczyny.

Oczy większości zebranych ukradkiem skumulowały się na mojej osobie, lecz dla pocieszenia próbowałam sobie wmówić, że patrzą się na tę dziewczynę obok.

Potem był długi trening sprawnościowy, który wypadł mi gorzej niż sądziłam, a następnie kolacja na, którą wszyscy wyczekiwali z utęsknieniem.

Odebrałam swoją skromną porcję żywnościową i usiadłam na pierwszym lepszym wolnym miejscu obok wyraźnie niższego ode mnie bruneta. Nagle do chłopaka podeszło parę osób i zaczęli go wypytywać o wydarzenia z Shiganshiny, a moja osoba jakby zniknęła w tłumie. Nie ukrywam, że niezauważana czułam się bardziej komfortowo, wynikało to ze starych nawyków, które ciężko wyplenić.

W ciszy przysłuchiwałam się rozmowie, jednak gdy jedna z osób zapytała owego bruneta o to jak wyglądali tytani, serce mi zadrżało, a spojrzenie utknęło niekontrolowanym drganiu mojej ręki. Powstrzymywałam się od upuszczenia łyżki, a dla uspokojenia zamknęłam oczy. Znów poczułam na sobie czyiś wzrok. Powoli spojrzałam na tłum otaczających bruneta ludzi, ujrzałam tam tę czarnowłosą dziewczynę.

- też jesteś z Shiganshiny? - obróciłam zamaszyście głowę na pytanie brązowowłosego.

Obejrzałam się po wszystkich, peszyła mnie ta sytuacja.

- tak... ‑ odpowiedziałam, chciałam dodać coś jeszczegdy nagle chłopak z sąsiedniej ławki zaczął komentować wypowiedź bruneta. Wmoich myślach rozbrzmiało głośne „uratowana".

1019 słow

• ℭ𝔲𝔯𝔰𝔢 𝔬𝔣 𝔩𝔦𝔣𝔢 • Levi x OC (PL)Where stories live. Discover now