Rozdział 2

51 9 36
                                    

-Przyjeżdża za tydzień, a w mieście będzie przez jakieś dwa tygodnie. Powiedział, że jak pozałatwia te najważniejsze sprawy to wtedy się zobaczymy.

-Kto ma przyjechać?- marszczę brwi wchodząc do kuchni tym samym przerywając rozmowę Aarona i Josepha.

-Mój kumpel- szatyn przewraca oczami.

-Ten z Kanady, Kalifornii, San Diego, czy Nowego Jorku?- dopytuje sięgając po zielone jabłko. Uwielbiam je.

-Z Kostaryki- wzdycha.

-Herman przyjeżdża?! I nic mi nie mówiłeś?!- prawie krzyczę siadając obok obu mężczyzn.

-Teraz mówię- ponownie przewraca oczami.

-Dawno go tu nie było- mówi mój opiekun popijając poranną kawę- Zaproś go tutaj.

-Zobaczy się. Chodź zołzo, jedziemy- chłopak wstał od stołu i poszedł na korytarz ubrać buty.

-Miłego dnia w pracy- przytuliłam siwiejącego już mężczyznę i poszłam śladami brata przygotowując się do wyjścia.

-Do, której dziś masz?- dopytuje Ari wsiadając do auta.

-Do trzynastej, a ty?- pytam wsiadając do jego mustanga i zapinając pasy.

-Do piętnastej. Będzie miał kto cię podwieźć?- patrzy na mnie z troską.

-Jasne, wrócę z Amy i Clarkiem- odpowiadam krótko, a następnie kierujemy się w stronę szkoły.

-Jak będziesz wracała to daj znać, jasne?- mówi parkując na tym miejscu parkingowym co zwykle.

-Ari, nie jestem małym dzieckiem, dam radę. To naprawdę miłe, że się troszczysz, dziękuję- patrzę na niego, ale widząc jego wyraz twarzy, ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Wzdycham krótko- Okej, obiecuję, że dam ci znać. Miłego dnia braciszku- odpowiadam krótko, wysiadam z samochodu i ruszam do budynku, który jest już przepełniony ludźmi.

-Cześć, Miller- podbiega do mnie chłopak, który zagadał mnie wczoraj w sekretariacie.

-Um, cześć, Reggie. Potrzebujesz czegoś?- pytam trochę zmieszana.

-A, czy muszę coś chcieć, żeby do ciebie zagadać?- prycha ze śmiechem.

-Nie, jasne, że nie, po prostu jest to dla mnie... Dziwne.

-Dziwne jest to, że chcę z tobą porozmawiać?- unosi brew.

-Dziwne jest to, że się prawie nie znamy, a ty ze mną rozmawiasz jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Nie masz czasami swojej paczki?- dopytuje.

-Mam- odpowiada krótko.

-A, więc co robisz tutaj?

-Ale ty jesteś marudna- przewraca oczami- Jeżeli nie chcesz rozmawiać to powiedz mi to wprost.

-Nie, nie, nie o to mi chodzi, po prostu nie przywykłam do takich sytuacji. W porównaniu do ciebie nie jestem taka... - próbuje znaleźć odpowiedniego słowa.

-Taka, czyli...?

-Otwarta do innych ludzi. Peszą mnie oni, a ty jesteś ekstrawertykiem nie bojącym się innych, uwielbiającym z nimi przebywać, ty wręcz wchłaniasz ich energię, żywisz się nią, gdy w takich sytuacjach jest mi ona w pewien sposób odbierana.

-Opisałaś mnie wręcz... Doskonale. To jest dopiero dziwne.

-Po prostu dobrze znam się na ludziach- aż za bardzo.

-Właśnie widać. No cóż, czyli z moich planów nici- wzrusza ramionami.

-Jakich planów?- pytam zaciekawiona.

Destiny written in the stars  Where stories live. Discover now