Rozdział 4

42 7 4
                                    

Po krótkim spacerze, na którym spotkałam Reggie'go, wróciłam do domu. Grace siedziała w kuchni i czekała na mnie.

-Przepraszam, że musiałaś czekać. Ja po prostu.... Zagadałam się z... Z kimś.

-Z młodym Garcią? Widziałam was przez okno.- odpowiedziała wstając. Zgarnęła z komody kluczyki od auta, a po chwili obie wyszłyśmy z domu.

Zmarszczyłam brwi na to co powiedziała. Zna go? Ale skąd? Co prawda brunet wspominał, że mieszka kilka domów stąd, ale Grace nie była typem osoby, która zawierała znajomości sąsiedzkie. Bardziej te oddalone od naszego domu.

-Znasz go? Skąd?-dopytałam patrząc na nią kątem oka i zapinając pasy bezpieczeństwa.

-Jego brat przyjaźni się z Arim. Też go znasz.- również zapięła pasy i wyjechała autem spod domu.

Zmarszczyłam brwi.

-Który to? Ari ma dużo przyjaciół, trudno się w nich wszystkich połapać.- stwierdziłam czekając, aż blondynka powie o kogo chodzi.

-Herman.-rzuciła mi krótkie spojrzenie-Herman Garcia.- moje oczy kształtem przypominały teraz dwie ogromne monety.

-Nie wiedziałam, że Herman ma na nazwisko Garcia.- zastanowiłam się chwilę.- Faktycznie, Reggie wspominał, że jego brat ma za niedługo przyjechać do miasta. Teraz ma to sens.-zastanowiłam się chwilę-Ale Herman nigdy nie przyprowadzał do nas Reg'a. Dlaczego?- spojrzałam zaciekawiona na Grace.

-Cóż jak przyjedzie to sama go o to spytasz.- uśmiechnęła się i odwróciła głowę w stronę jezdni.

Do końca drogi trwałyśmy w ciszy, która była przerywana muzyką z radia. Chciałam się odstresować, więc zaczęłam nucić pod nosem jedną z piosenek, która właśnie leciała.

-On and on and on
Like a never-ending song
On and on
Like a never-ending song.- uwielbiałam twórczość Conana Grey'a. Przysięgam, to artysta, którego mogłam słuchać godzinami.

-Jesteśmy.- zawiadomiła kobieta wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.

Uśmiechnęłam się do niej lekko i wyszłam z samochodu uprzednio informując kobietę, że postaram się wrócić szybko, na co ta odpowiedziała mi jedynie, abym się nie śpieszyła.

To co powiedział mi Reggie przed tym jak się pożegnaliśmy nie dawało mi spokoju. Powiedział mi, że parę dni temu, gdy przejeżdżał obok mojego domu zauważył dziwnego mężczyznę. Nie mógł go dokładnie scharakteryzować przez to, że cały był ubrany na czarno, a na głowie miał kaptur. Widział jedynie, że miał w ręce jakiś pakunek. Przyznam, że zaniepokoiło mnie to. Tym bardziej zaniepokoił mnie fakt, że był to dzień kiedy dostałam paczkę od Theodora, a przynajmniej tak mi się wydawało, że była to paczka od niego. Aż do teraz.

Weszłam do środka zakładu wyciągając dowód osobisty, który następnie pokazałam. Zaprowadzono mnie do pokoju, który znałam już na wylot. Zostawiłam wcześniej swoją torebkę i weszłam do dobrze mi znanych czterech, zielonych ścian. Usiadłam na białym krześle, które znajdowało się pośrodku pokoju wraz z małym, starym stolikiem oraz drugim krzesłem i czekałam.
Po niecałych pięciu minutach zobaczyłam go, po raz kolejny. Jednocześnie czułam szczęście, które mnie wypełnia na jego widok, zaś z drugiej strony czułam... Smutek i ściskający mnie od środka niepokój. Wyglądał coraz to gorzej. A miesiąc temu go widziałam... Miał podbite oko, niezagojone rany, coraz więcej siwych włosów, więcej zmarszczek i brak blasku w oczach. Blasku, który niegdyś dawał mi nadzieję na lepsze jutro. Blask zniknął. Nadzieja też.

-Hej tato.-spojrzałam w jego niebieskie, blade oczy.

-Trice, księżniczko... -uśmiechnął się blado- Mów co u ciebie królewno?

Destiny written in the stars  Where stories live. Discover now