Rozdział 3

55 10 28
                                    

Piątek

-Nie. Przecież to niemożliwe! Podobno on umarł!- stwierdził oburzony, Clark, chodząc po pokoju w tą i z powrotem.

-Skoro wrócił to jednak żyje, idioto.- Amy rzuciła w niego poduszką.

-Jesteś.- chrząka.- Jesteś pewna, że on się nie myli? Ten mężczyzna na pewno wrócił?- Clark wpatruje się we mnie intensywnym spojrzeniem.

-On się nigdy nie myli. Dzisiaj do niego idę, będę musiała go dopytać o szczegóły.- mówię głosem, w którym nie słychać żadnych emocji. Nic. Kompletnie.

-Ivy. Miller! Spójrz na mnie.- ponagla mnie, Clinton, a ja wlepiam w nią swój pusty wzrok.- Jeżeli faktycznie wrócił to nic z tym nie zrobimy. Nie będę ci mówiła, że będzie dobrze, bo nie mam tej pewności. Nikt z nas jej nie ma. Musisz po prostu sobie z tym poradzić, a wiem, że poradzisz, bo jesteś kurewsko silna. Już raz sobie z nim poradziłaś, co prawda z pomocą, ale teraz jesteś starsza i silniejsza. Jestem przekonana, że i tym razem dasz sobie radę, ale kurwa mać, nie panikuj, okej?- przytula mnie do siebie, a ja chowam twarz w zagłębieniu jej szyi.

-Miller, jesteśmy z tobą, tym razem nie jesteś sama.- pociesza mnie, Amston.

-Dziękuję.- mówię ledwo słyszalnie, a chłopak przytula się do nas.
Stoimy w takim uścisku dobre kilka minut do momentu, gdy słyszymy czyjeś chrząkniecie. Odrywamy się od siebie i patrzymy w stronę drzwi, gdzie stoi mój brat.

-Nie wyganiam was, ale myślę, że będzie lepiej jak już pójdziecie.- wzrok szatyna ląduje na mnie.- No dobra, Grace i Joseph tak myślą.- przewraca oczami i wychodzi z pokoju.

-Pójdziemy już.- informuję, Amy.-Wierzymy w ciebie, jasne? Dasz radę.- uśmiecha się.

-Dzięki.- uśmiecham się słabo w stronę przyjaciół.

Żegnam się z nimi, a następnie opadam na łóżko. Rozluźniam każdą swoją kończynę, zamykam oczy. Chcę poczuć rozluźnienie, które wypełnia moje ciało. Mija minuta, dwie, pięć, dziesięć, a relaks i spokój nie nadchodzą. Zamiast tego pojawia się jeszcze większy stres, gula w gardle i uczucie jakby żelazna dłoń zaciskała się na mojej szyi, odbierając mi tym samym zdolność do mówienia, oddychania. To trochę tak jakby chciała ona uratować mnie przed tym dniem, który ma być katastrofą. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze to dowiem się, czy moje przypuszczenia są prawdziwe. Ludzie mówią, że lepsza naga i bolesna prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo, ale są sytuacje, w których wolimy usłyszeć kłamstwo, aby choć na chwilę poczuć spokój, który nas wypełnia. Chcemy poczuć, że jednak nic się nie dzieje, że jest dobrze. Trochę tak jak z dziećmi. Z wiekiem, gdy dorastamy, bańka, którą rodzice stworzyli wokół nas, aby ochronić swoje pociechy od zepsutego świata pęka, a do nas dociera prawda. Odór kłamstw ludzi, problemy, uczucie ciężkości. W takich momentach pragniemy, tylko wrócić do momentu, gdy byliśmy zbyt mali, niewinni i głupi, aby zrozumieć jaki okrutny świat nas czeka. Niestety, ale nic co piękne nie trwa wiecznie. Jedyne co nam zostało to stawić czoła najgorszemu i nie poddać się w tej walce o śmierć i życie.

-Ivy, złotko, zaraz jedziemy, jesteś gotowa?- Grace spojrzała na mnie tymi swoimi lśniącymi oczami.

-Tak, jasne.- uśmiechnęłam się słabo.

Prawda była taka, że cały mój wczorajszy temperament i odwaga wyleciały ze mnie, jak powietrze z niezwiązanego balonika. Czułam się jak wrak człowieka i nawet drzemka nic mi nie dała.
Poszłam w stronę korytarza ubierając buty i płaszcz, a po chwili wróciłam do kuchni by sprawdzić, czy blondynka jest gotowa mnie zawieźć.

Destiny written in the stars  Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon