8

524 27 6
                                    

Wcale nie uchroniłam się przed fatalnym losem. Trzeba szybko stąd uciec. Tylko jak, było tu tylu żołnierzy. Namydliłam ciało i od razu spłukiwałam pianę.

Jedno było pewne on tu rządził. Byłam głupia, że nie drżałam na jego widok. Dlaczego cały czas to tłumiłam? Ten strach, który palił mnie w żołądku. Czułam tę wielką gulę spoczywającą. Może gdyby zobaczył we mnie kruchą kobietę, wtedy jakoś by się ulitował. Bałam się, ale to uczucie paliło moje wnętrze, nie wychodziło na wierzch. Zwyczajnie pyskowałam i to cholernie źle mi wróżyło. Nie mogłam zamknąć tej gęby kiedy się stresowałam.

– Kiedy odeślesz mnie tam gdzie resztę? – spytałam cicho bez tej mojej arogancji w głosie.

Skrzyżował ręce na piersi, miał na sobie czarna bluzkę, dość obcisłą, bo widziałam zarys mięśni. Na szczęście szyby w kabinie zaczęły parować i przestałam się gapić. To było niezręczne. Nie odpowiedział więc rozejrzałam się i znalazłam nawet jakiś szampon, więc skorzystałam. Skąd mogłam wiedzieć ile mam tu czasu?

Szyba ukrywała co nieco więc zdjęłam majtki i zaczęłam je prać, wtedy kabina się rozsunęła.

– Zostaw, pójdziesz bez. – Nie miałam jak się zakryć, zacisnęłam tylko mocniej uda.

– W życiu, o mały włos mnie ostatnio nie zgwałcili, mam teraz paradować z gołym tyłkiem?

Chwycił mnie za przegub i siłą wyciągnął. Znów osłoniłam piersi. Lekko się uchyliłam, bo myślałam, że mnie uderzy. Zmrużył oczy.

– Masz tutaj bluzkę i jakieś damskie dresowe spodnie. – Wyjął to z szuflady i cisnął to na półkę, od razu chwyciłam ubranie i okryłam się nim. – Później przyniosę ci torbę to sobie coś jeszcze wyszukasz.

– Jaką torbę? – zapytałam patrząc w jego ciemne oczy. Był taki wysoki, że musiałam zadzierać głowę. Miał duże dłonie. Miejsce gdzie mnie chwycił do teraz pulsowało, tak samo skóra głowy. Bolała od tych jego pociągnięć.

Nie odpowiedział i wtedy dotarło. Torbę jakiejś kobiety. Pozostawione osobiste rzeczy kobiet zabranych na rzeź...

– Jezu... – Bezmyślnie rzuciłam się do przodu, jakbym chciała uciec. Tylko dokąd? Vittorio chwycił mnie za ramiona i przytrzymał. Oddychałam szybko, spoglądałam w każdą stronę. Drzwi, okno. Zbierało mi się na mdłości. Nie ma drogi ucieczki. Jak te dziewczyny musiały cierpieć. Bać się... Dlaczego tylko ja zostałam, czemu zgodziłam się na jakiś chory układ. Co on miał zamiar ze mną zrobić? Może lepiej gdybym nie wyszła na to podwórko, została z resztą. Pojechała tym transportem i próbowała uciec. A tutaj? Jakim cudem? W miejscu pełnym żołnierzy, u jego nogi...

Łzy zaszczypały mnie pod powiekami. Skurcz w brzuchu kazał mi się rzucić do toalety. Opadłam na kolana, targały mną suche torsje, nic nie jadłam, mało piłam. Na policzkach poczułam łzy. Przecież ja nie płaczę, prawie nigdy... Od śmierci rodziców, odkąd Martin zabrał mnie z rodziny zastępczej przyrzekłam, że nie będę płakać. Kiedy skończyłam, Włoch, nadal stał w tym samym miejscu. Był niewzruszony, bez cienia emocji. Wstałam na drżących nogach. Naga przed obcym facetem, gdzie ja miałam głowę godząc się na układ, na seks? Przecież w życiu nie będę w stanie iść z nim do łóżka.

– Nie dam rady. – Kręciłam głową, nie mogłam złapać powietrza. Zacisnęłam dłonie w pięści. Obraz mi się rozmazywał, wielkie łzy kapały na mały łazienkowy dywanik.

– Kurwa nie jestem niańką. – Jego ton przypominał warczenie. Zaraz jednak jego dłoń dotknęła mi karku. – Wdech. Wolno. Raz za razem... Kłamstwem byłoby powiedzieć, że jesteś bezpieczna, ale mogłaś trafić do burdelu. Nie jesteś tam, więc ciesz się z tego.

To było kurwa pocieszenie? Drżałam. Pomalutku zaczęłam oddychać. Włoch okrył mnie od tyłu ręcznikiem i czekał. Nic nie mówił, nic nie robił. Stał i patrzył. Jego surowość mogła przerażać. Dlaczego nie wyrażał emocji, powinien się zirytować albo chociaż odrobinę przejąć. Chciałam się podtrzymać, położyć na czymś dłoń, ale tylko Vittorio był w zasięgu, więc trzymałam ręce przy sobie. W końcu łapczywie nabrałam powietrza.

Zaczęłam kaszleć, to jeszcze nie był czas na takie hausty.

Wpatrywałam się w ciemne oczy i powoli znów uspokajałam. Odpędziłam łzy, nie mogłam płakać. Absolutnie. Martin powtarzał, że mamy być twardzi. Czy brat zaczął mnie szukać? Na pewno. Wiedział w którym kierunku się udałam.

– Ubierz się, idziemy z powrotem.

Mechanicznie wytarłam się i wciągnęłam na siebie ubranie.

W pokoju czekał talerz z jedzeniem. Jeden. Dopiero wtedy poczułam jak skręca mi żołądek. Ostatni raz jadłam w domu, to też nie było jakieś szaleństwo przez gorączkę. Oparłam się o ścianę. Naciągnęłam bluzkę na dłonie.

– Siadaj. – Vittorio wskazał miejsce przy stole. To z jedzeniem.

Stołek ustawiony był tyłem. Nie widziałam więc co Włoch robi, usiadłam niepewnie, ale nie ruszyłam jedzenia. Chociaż przysięgam, że moje ślinianki zaczęły pracować na cały etat. Poczułam rękę na ramieniu i aż się wyprostowałam.

– Dlaczego nie jesz?

– A ty? – spytałam głupio.

– Jestem już po.

Boże, jak kretynka myślałam, że oddaje mi swoją porcję. Przecież to nie jakiś obóz uchodźców, oni mają jedzenie. Chciałam się palnąć w łeb. Wychodziło na to, że nadmiernie się interesuje typem, który zgwałciłby mnie tamtej nocy, gdyby nie gorączka. Bogu dzięki nie skomentował tego. Dlaczego nie potrafiłam się skupić, czemu nie myślałam racjonalnie. Zacisnęłam dłonie, które znowu się pociły.

Już bez zbędnego gadania, zaczęłam jeść rogaliki posmarowane dżemem, do tego obok stał kubek z mlekiem. Robiłam to tylko dlatego, że inaczej byłabym za słaba, jednak, nie czułam smaku. Cały czas wytężałam słuch czy Vittorio się rusza, czy podchodzi do mnie. Po prostu ot gryzłam i połykałam. 

Jej pierwszu cudWhere stories live. Discover now