Część Bez tytułu 12

485 28 5
                                    

Vittorio

Wiedziałem, że Floriano szykuje jakąś pojebaną akcję, nie mógł przestać tego robić. Sam kiedyś też w takich uczestniczyłem, ale tym razem chciałem nam oszczędzić problemów. Zwyczajnie nie zdążyłem go powstrzymać. Kiedy podjechałem pod stacje przerzutu, zobaczyłem, jak pies spogląda w stronę lasu. Uchylone drzwi też nie mogły być przypadkowe. Tylko wpadłem na górę, przeskakując po dwa schody. Z daleka przez szparę zobaczyłem rozwalone łóżko.

Merda!

Dlaczego nikt jej nie pilnował? Gdzie był pieprzony Rufo? Krzyki i strzały dochodzące z dołu nagle stały się bardzo wyraźne. Kurwa! A jeśli uciekła i Floriano złapał ją przy drzwiach...? Rzuciłem się z powrotem. Wpadłem do salonu. Kilku facetów chciało się stawiać, ale dostali kulkę między oczy, a jakby tego było mało, Floriano walił do wszystkich jak do kaczek. Sapał przy tym, a piana zebrała mu się w kąciku ust.

– Gdzie ragazza?

– Nie wiem. – Wytarł zakrwawionym rękawem czoło. – Tu jej nie ma, jesteśmy zajęci.

Przeciągnął na bok ciało postawnego faceta. Poszło im to bardzo sprawnie, salon wypełniony był trupami.

– Widzę. Miałeś sobie darować tym razem. Miało być po cichu, trupy w kilku rejonach. Utylizacją tuzina naraz sam się zajmujesz. – Pokręciłem głową, ale od razu wybiegłem. Zabijaliśmy, fakt, ale rozsądnie.

Już miałem pewność, dlaczego pies patrzy na las.

– Zostań! Pilnuj! – wydałem komendę i ruszyłem na wprost.

Od pierwszych chwil wiedziałem, że będzie utrudniać, ale nie przypuszczałem, że znajdzie w sobie tyle siły, żeby rozjebać metalowe łóżko. Co za dziewczyna... Gdybym nie był tak wkurwiony, pewnie bym się zaśmiał. A gdzie był Rufo? Czemu zostawił otwarte drzwi? Dokąd się ulotnił? Po drodze znalazłem kawałek swetra. W panice nie ucieknie daleko, zresztą otaczały nas lasy, do najbliższej wioski było jakieś dziesięć kilometrów. Jedyne, na co natrafi w tym kierunku, to baza. Widząc, z kim współpracujemy, nawet się tam nie zbliży.

Kiedy zobaczyłem ciemną plamę jej włosów, zwolniłem. Chowając się za drzewami, podchodziłem najciszej, jak mogłem. Gdy zaczęła się cofać, wykorzystałem okazję, by podbiec; w momencie, gdy się odwróciła, wystawiłem przedramię. Siła uderzenia zwaliła ją z nóg.

Niosłem rozwydrzoną dziewczynę, zamiast pokornej i skruszonej. Dlaczego nie mogła chociaż przez chwilę nie walczyć? Testowała moją cierpliwość, jedynym plusem była moja ręka, znacznie bliżej jej krocza, niż Adriana przypuszczała. Gdybym przesunął palce ciut w górę, mogłaby poczuć muskanie w interesującym obszarze. Ciekawe, czy wtedy byłaby taka wygadana.

Widziałem już zmierzającego w naszą stronę psa, więc puściłem ją na ziemię. Chwyciłem jednak za ramię. Wprowadziłem ją do domu i kiedy byłem przekonany, że zaraz znajdziemy się na górze, ta mała kocica mi się wyrwała.

Faceci nie zdążyli posprzątać, to było więcej niż pewne. Widziałem zmianę na jej twarzy. Zbladła, a jej oczy zrobiły się jeszcze większe. Patrzyła na podłogę całą we krwi.

– Floriano, gdzie jest Rufo? Miał wszystkiego pilnować.

– Nie wiem, nie jestem jego niańką. Cazzo.

Chwyciłem dziewczynę, ale stała jak kamień. Nawet nie drgnęła. Jedynie oczy spoglądały co chwilę w inną stronę.

– Sprzątajcie to bydło! – warknąłem.

Filippo podniósł jakieś ciało, a spod spodu wstał facet. Żył. Żył i celował w Adrianę.

– Floriano!

Jej pierwszu cudWhere stories live. Discover now