Część 20

2.2K 284 81
                                    

3/8 miłego kochani 😈

Na piechotę poszliśmy do niewielkiej kawiarenki, w której stało może z dziesięć stolików, nakrytych obrusami w biało czerwoną kratkę. Studiowaliśmy menu, gdy podeszła do nas urocza starsza dama i zaczęła nawijać po angielsku. Na szczęście zrozumiałam, o co pytała, ale akcent miała tak ciężki, że musiałam w głowie odtwarzać, co mówiła, a potem tłumaczyć sobie na polski.

– Dzień dobry, kochani! Co podać na śniadanie? – Widząc moje zmarszczone brwi i niepewną minę dodała. – Pierwszy raz?

– Dzień dobry! – Kuba uśmiechnął się szeroko. – Ona nawet pierwszy raz w Londynie.

– To witamy kochanieńka! Kontynentalne, na słodko czy tradycyjnie?

– Dla niej tradycyjne. – Spojrzał na mnie z wszystkowiedzącym uśmiechem. – A dla mnie dwa tosty z szynką i serem.

– Kawa czy herbata?

– Kawa! – odpowiedzieliśmy jednocześnie.

– W kraju herbaty?! – udawała oburzoną.

Na widok mojej niepewnej miny, poklepała mnie po ramieniu z uśmiechem i odeszła.

– Jedzenie śniadania w knajpach jest tutaj popularne tylko wśród turystów?

– Nie – zaprzeczył. – Jest multum małych kawiarenek, które serwują śniadania, lunche i kolacje na wynos. Niektóre „frytkownie" pracują tylko popołudniami, albo w porze lunchu. Ludzie w tym kraju są niezwykle przyjacielscy i lubią sobie pogadać.

– O pogodzie? – zażartowałam.

– O pogodzie, o rządzie, o tym że ładnie wyglądasz, czy masz na sobie ładną koszulkę, czy sukienkę. Skomplementują też ładną parę butów i wciągną w rozmowę. O pogaduszkach w kolejce do kasy z kasjerką już nic nie powiem, bo tutaj to normalne.

– Nikt nie dyszy ci na plecach, żeby było szybciej?

Zaśmiał się.

– Oj kobieto, tutaj możesz piętnaście minut gadać z kasjerką i nikt ci złego słowa nie powie. Antysocjalne kasy samoobsługowe są dla śpieszących się.

– W Polsce by to nie przeszło i pouczano by cię, że trzeba szybciej, ponieważ płacą za robotę, a nie za pogaduszki.

Niecałe dziesięć minut później na stole wylądowały dwa ogromne talerze. Na jednym umieszczono ogromne tosty, z których niemal wylewał się stopiony ser. Przypieczone na złoto kusiły zapachem, aż mi ślinka pociekła. Na moim nie było gorzej. Podsmażone kawałki pieczarek i pomidorów, jajko sadzone, fasolka w czerwonym gęstym sosie, plastry bekonu, niewielka kiełbaska i coś dziwnego trójkątnego w panierce.

Kuba przesunął bliżej sos BBQ, najpierw polewając swój tost szczodrze. Pani z obsługi doniosła masełko i sztućce. Rozpoznawałam na talerzu wszystko oprócz tych trójkącików. Wskazałam na nie widelcem.

– Co to?

– Hash brown – odparł, ładując sobie do ust kawałek tostu.

Nie no, jak Hash brown, to ja nie mam pytań.

Uśmiechnęłam się cierpko.

– A po polsku? – Dźgnęłam na widelec kawałek pieczarki. W smaku nawet dobra, ale niesłona. – Czy w tym kraju używają soli?

Parsknął nieco, oblizując usta. Musiałam poczekać, aż przestanie memłać ten tost.

– Używają, ale sól jest tu mniej słona niż u nas.

Na papierzeWhere stories live. Discover now