IX

32 6 0
                                    

Od wyjścia Albedo upłynęła nie cała godzina, a doktor wrócił z wynikiem stanu pacjenta. Na jego twarzy dało się zauważyć mieszankę zakłopotania oraz niepokoju.

- Stan pacjenta jest stabilny, został w odpowiedni sposób opatrzony oraz dostał lekarstwa, które pomogą mu wrócić do zdrowia. - powiedział, biorąc głęboki wdech. Starał się brzmieć na opanowanego, a mimo to słychać było w jego głosie niepewność. - Dostał gorączki i wynosi 38 stopni, ale jest to całkiem normalne. Organizm walczy z drobnoustrojami , które przedostały się przez ranę... Pojawiły się również na skórze pacjenta gwałtowne zmiany... Nie umiem tego opisać, ponieważ pierwszy raz widzę coś takiego... Niech pan lepiej sam to zobaczy.

- Gwałtowne zmiany na skórze? - zapytał niepewnie blondyn, aby upewnić się czy się nie przesłyszał. W odpowiedzi otrzymał skinienie głowy od zielonowłosego mężczyzny, które dało mu do myślenia. Nic innego nie kojarzyło mu się z zmianami na ciele spowodowane przekleństwem rzuconą na czysto krwistą część nacji Khaenri'ah. Biorąc jednak pod uwagę wygląd księcia widać już na pierwszy rzut oka, że do tej grupy nie należy. Z tego powodu w jego głowie narodził się najgorszy scenariusz jaki mógł tylko powstać.

Uświadomił sobie, że potomek Anfortasa oraz Chlothara Albericha, którego szukał od dziesiątek lat może zamienić się w Hilichurla tak jak inni mieszańcy. Od razu wszedł do pomieszczenia, nie czekając na medyka. Jego serce biło jak szalone, gdy zobaczył łóżko zajęte przez Albericha. Chociaż spał schowany cały pod kołdrą to wystawała spod niej ręka na której widać było jak niegdyś karmelowa skóra zostaje pochłaniana przez nowy czarny pigment. Wiedząc i rtm, że jest to klątwa rzucona na czysto krwistych wcale nie poczuł ulgi, ponieważ przejmowała ona ciało w zastraszającym tempie. Wolnym krokiem podszedł do śpiącego i drżącą dłonią złapał za materiał. Jednym ruchem zrzucił go, a do jego oczu napłynęły łzy przez widok jaki zobaczył.

Skóra na całej prawej ręce oraz połowa klatki piersiowej Kaeyi były w kolorze nocnego nieba,  a wcześniej nie widoczne żyły dało się ujrzeć przez srebrzystoniebieską barwę jaką przybrały. W ciągu zaledwie godziny zostały skażony w podobny stopniu co Dainsleif u którego urok rozrastał się przez pięćset lat.

- To jest absurdalne - wymamrotał sam do siebie, wycierając łzy. Nie należał do osób, które przy kimś płakały i wolał, aby tak pozostało. W tym momencie było to jednak niemożliwe przez emocje jakie tłumił w sobie. Dobijała  go również świadomość utraty ostatniej nadziei uratowania ojczyzny co spowodowało pojawienie się następnych fal cierpienia w powiekach.

- O tym właśnie mówiłem i nie mam bladego pojęcia jak to zatrzymać lub wyleczyć - przepraszał Baizhu po wejściu do środka. Sam był przerażony zaistniałą sytuacją, ponieważ nie potrafił udzielić pomocy w odpowiedni sposób jako lekarz. Stan pacjenta nie przypominał mu żadnej innej choroby i bał się podawać jakiekolwiek leki oprócz tych na gorączkę. - Pierwszy raz widzę coś takiego i nie boję się powiedzieć, że wygląda to jak... Pierwotna melanina skóry zostawałaby zastąpiona przez nowy i wydaje mi się, że to samo dzieje się z wnętrznościami... Zmieniają barwę, biorąc pod uwagę  kolor żył.

- Na twoim miejscu byłbym szczęśliwy widząc to po raz pierwszy - stwierdził, łapiąc śpiącego za dłoń. Ścisnął ją delikatnie i zaczął ją gładzić kciukiem, aby w taki sposób choć trochę załagodzić jego ból.

- Co pan ma na myśli? Miał już pan z tym styczność?

Strażnik konarów skarcił samego siebie w myślach za nietrzymanie języka za zębami. Prawie mógł przypadkiem wygadać swoje pochodzenie jak i ciemnowłosego przez swoją nieuwagę. Postanowił zignorować wypowiedź doktora i udawać, że tego nie usłyszał.

- Nawet jeśli odziedziczył ten typ klątwy po swoich przodkach to dlaczego uaktywniła się ona dopiero teraz w tak późnym czasie? - Zaczął się zastanawiać w jaki sposób książę został dotknięty przekleństwem i  jak została ona wybudzona. Wykluczył od razu na samym początku rany oraz osłabienie, ponieważ człowiek nie raz doznaje je w życiu. Rozważał nad wieloma opcjami dopóki nie poczuł ostrego bólu w swoim nadgarstku. Wzrok blondyna od razu powędrował w jego stronę i zauważył jak pięć srebrnych nici przebiły skórę pod którą przesuwały się wyżej.

- Skąd to się wzięło?! - zapytał przerażony, puszczając dłoń Albericha. Wraz z wykonaniem tej czynności poczuł nie przyjemne szarpnięcie, a ręka drugiego mężczyzny wcale nie opadła. Zmarszczył brwi i przyjrzał się temu dziwnemu zjawisku. Obydwoje byli ze sobą połączeni przez srebrne nicie, które wysuwały się z koniuszków palców śpiącego. Ostrożnie za nie złapał, aby je usunąć je z własnego ciała. Pociągnął je delikatnie, ale wydawało mu się, że wsunęły się one głębiej.

- Podasz mi nożyczki? - zwrócił się z prośbą do Baizhu.

- Um...? Tak, tak już podaję - odpowiedział zdenerwowany, wyciągając z szuflady komody nożyczki. Podszedł bliżej i wręczył strażnikowi, który od razu wziął się za przecięcie pierwszej z pięciu.  Po uszkodzeniu jej zaczęła z niej tryskać krew, a pozostałe cztery opuściły ciało Dainsleifa  przed obawą przed podobnym losem.

- To nie była nić, tylko tętnica...


𝙿𝚛𝚒𝚗𝚌𝚎 𝙺𝚑𝚊𝚎𝚗𝚛𝚒'𝚊𝚑Where stories live. Discover now