ROZDZIAŁ 61

132 10 0
                                    

DAMIAN 

- - - - - 

Parę tygodni później dostaliśmy cynk od Saida (naszego kontaktu z Interpolu), że ponoć materiał dowodowy przeciw Tarikowi jest kompletny i niedługo odpowiednie służby w końcu planują uderzyć z nalotem. Aż świerzbiły mnie palce, by wziąć w tym udział, ale wiedziałem, że nie ma na to szans. Zamiast tego pomogłem przygotować Eliasowi „pokój gościnny", choć nie sądzę, żeby standard i udogodnienia w jakie został wyposażony, przypadły temu skurwielowi do gustu.

W życiu osobistym – odpukać – panował błogi spokój. Z nowości – kupiliśmy nasz wymarzony dom. Miriam cały wolny czas poświęcała teraz na jego wyposażenie i udekorowanie. Cieszyła się jak dziecko, urządzając dla nas nasze własne gniazdko. Ja też byłem zadowolony. Jakby nie spojrzeć – mieszkanie w pałacu, choćby nie wiem jak wygodne, to nie było to, czego pragnęliśmy na wieczność. Tym bardziej, że prędzej, czy później, planowaliśmy powiększyć rodzinę, adoptując dzieciaczka, albo dwoje. Miriam pogodziła się z wolą Allaha i odpuściła temat z wykorzystaniem naszego materiału genetycznego.

- Na świecie jest tyle sierot, albo porzuconych dzieci, o które nikt nie dba, że miło będzie choć dwojgu zapewnić ciepły dom i bezwarunkową miłość z naszej strony – przypomniałem sobie jedną z naszych rozmów na temat tego, w jaki sposób mamy zostać rodzicami i słowa mojej żony.

Pomysł z surogatką jakoś do niej nie przemawiał. Jeśli mam być szczery – do mnie też.

- Ok - zgodziłem się nią. - Na razie masz czym zająć ręce robiąc za nianię dla książęcych dzieci i urządzając nasz dom, aniołku. Wrócimy do tematu, kiedy skończy się remont i wszystko z domem będzie dopięte na ostatni guzik.

- Zgoda, mój Czarny Aniele.

Kochałem w mojej żonce jej spokój i to, że potrafiła pogodzić się z tym, co niosło ze sobą życie. Na początku naszego związku brakowało jej oczywiście pewności siebie, ale kiedy się dotarliśmy i przywykła do roli żony, stała się oazą spokoju w moim burzliwym, pełnym napięcia życiu. Nie rozpaczała, nie miała huśtawek emocjonalnych. W każdej sytuacji starała się znaleźć jakąś dobrą stronę. Należała do tych osób, u których „szklanka jest zawsze do połowy pełna". Doceniałem to, ponieważ zarówno moje poprzednie życie Damiana, jak i obecne – Gijasa obfitowało w niemałe dawki stresu. To, że po powrocie do mieszkania mogłem liczyć na chwile wytchnienia i odprężenia, dla mnie było bezcenne. Nieraz jej to powtarzałem. Szczególnie w chwilach, kiedy jej zręczne rączki dawały ukojenie moim spiętym mięśniom.

- W takim razie zastanów się, czy rzeczywiście chcesz zostać ojcem – odpowiedziała któregoś wieczoru na mój komentarz.

Szybko się odwróciłem i skupiłem wzrok na jej twarzy, dostrzegając na niej smutek.

- Oczywiście, że chcę, aniołku. Skąd przypuszczenie, że może być inaczej?

- Dzieci zaburzą twój spokój. Będą chorować, hałasować, wdrapywać się na twoje kolana, nakłaniać cię do zabawy, mimo że będziesz padać z nóg, kłócić się między sobą... - wyliczała, ale zamknąłem jej usta pocałunkiem.

Potem rozwiałem jej wątpliwości.

- Nie martw się. Wiem, że będzie inaczej i z pewnością nie tak spokojnie jak teraz, ale damy radę, skarbie. JA dam radę i będę najlepszym ojcem na świecie, tak jak ty mamą. Wiadomo, że z czasem pojawią się jakieś problemy, ale takie jest życie. Więc po prostu stawimy im czoła i tyle. Mój spokój z pewnością nie jest ważniejszy niż spełnienie się nas w roli rodziców, aniołku.

Promienny uśmiech jakim mnie obdarzyła sprawił, że zapragnąłem zmienić formę relaksu, na bardziej zmysłowy. A Miriam nie miała nic przeciwko temu.

- = - = - = - = -

SMS od Saida z konkretną datą postawił mnie w stan najwyższej gotowości.

Elias był akurat w Dubaju. Blisko oka cyklonu. Ciekawe, czy rozbicie w proch tego gniazda szerszeni jakim jest burdel Tarika, odbije się echem i obudzi sprzeciw wśród dubajskich elit, czy raczej dotychczasowi klienci będą się starali odwrócić oczy i złożą skurwiela w ofierze. Znając ich naturę, byłem skłonny się założyć, że to drugie.

Pierwsze, co zrobiłem, to wybrałem numer szwagra.

- Wreszcie, Elias! Doczekaliśmy się. To już jutro – dałem mu znać, żeby miał otwarte oczy i uszy, ale z przyzwyczajenia, dla zachowania dyskrecji, nie zdradzałem szczegółów zagadnienia. Obaj przecież wiedzieliśmy o co chodzi.

- O której?

- Tego nie wiem. Znam tylko datę.

- Szykuj się na kino akcji – nawiązał do tego, że będę miał podgląd na to, co się będzie działo.

- Możesz się załapać. Przygotuję orzeszki, a nawet popcorn.

- Chciałbym, ale teraz nie mam szans się wyrwać. Zresztą, lepiej, żebym był na miejscu, gdyby coś się rypło. Będę miał okazję zainterweniować.

- Też prawda. Bądź w zasięgu, zadzwonię, jak się zacznie i dam ci znać co i jak.

- Nie mogę uwierzyć, że w końcu nastąpi ten wiekopomny dzień – Elias nie krył zadowolenia. - A potem imprezka.

Jeśli nic po drodze się nie spierdoli i on nie spierdoli w siną dal...

- Poczekajmy ze świętowaniem, aż wszyscy uczestnicy będą na miejscu – ja byłem mniej entuzjastycznie nastawiony.

W momencie, gdy różne ekipy na co dzień walczące o kasę i splendor są zmuszone ze sobą współpracować, łatwiej o niedociągnięcia. A to tworzy dziury w sieci i czasem jest tak, że najważniejsza rybka z ławicy zdoła się wymknąć, zamiast robić za główne danie na uczcie.

Cholera. Mam nadzieję, że moje obawy się nie ziszczą. 

V   WŁADZA I BOGACTWO  -  "SIĘGNĄĆ GWIAZD"Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon