3. Do Brysona

34 4 11
                                    

Drogi Brysonie,

Nienawidzę sposobu, w jaki na mnie patrzysz po tym wszystkim — jakbyś mnie wciąż kochał i nienawidzę tego, że też cię kochałam, że wciąż coś do ciebie czuję. Mam nadzieję, że to sentyment, bo w innym wypadku będę głupia.

Tak strasznie głupia.

Złożyłam kartkę z rozgoryczeniem i upchałam ją w czeluściach mojej szafki. Powinnam ją spalić, czy cokolwiek, ale jakoś nie potrafiłam. To było okropne uczucie.

Chcieć coś zrobić, ale nie mieć na to siły.

Ruszyłam niechętnie w kierunku biblioteki, gdzie miałam się spotkać z Mallory. Na wczorajszym angielskim profesor Dewon z uroczo fałszywym entuzjazmem oznajmił nam, że zajmiemy się Odyseją Homera, więc trzeba było się po nią udać.

— Tylko bądź cicho — powiedziała do mnie pani Falmouth, kiedy odbijałam swoją kartę biblioteczną, zawieszoną na szyi.

Wywróciłam oczami, bo zawsze byłam cicho i ruszyłam przed siebie. Dokładniej na dział lektur obowiązkowych.

— Już ci wzięłam — Mal uśmiechnęła się do mnie pogodnie, podając mi książkę.

— Dzięki — wymamrotałam i wbiłam wzrok w jej brązową kamizelkę. Kolejna rzecz, która niesamowicie wnerwiała mnie w tej szkole.

Idiotyczne kamizelki w brązowym kolorze z białym emblematem w kształcie liter F i G. To chyba miało imitować mundurek.

Oczywiście różne osobistości modyfikowały kamizelki na rozmaite sposoby, a niektórzy nawet przeszywali znaczek na własne ciuchy, bo głównie o niego się rozchodziło.

— Siema! — wydarł się Leyton, a my jak oparzone podskoczyłyśmy w miejscu, żeby później razem nakazać mu milczenie gestem.

— Jesteśmy w bibliotece, idioto — szepnęłam. — I po co ci deskorolka w szkole?

— No bo chciałem na niej dzisiaj przyjechać? — spojrzał na mnie tak, jakby właśnie przedstawiał jakąś oczywistość. Jego brązowe oczy wydawały się błyszczeć dziwnym blaskiem.

Widywałam takie u Hezekiaha. Kiedy miał dwanaście, nie szesnaście lat.

— Musisz to przeczytać — Mallory wcisnęła mu egzemplarz Odysei. — Tylko musisz wbić w system na kartę, że ją bierzesz.

— Co? — wydukał.

Moja przyjaciółka westchnęła ciężko.

— Chodź, pokaże ci — poszedł za nią, niczym posłuszny piesek, wymieniając się tym samym z Brysonem.

—To są chyba jakieś jaja... — wymamrotałam pod nosem, odwróciłam się na pięcie i powędrowałam na sam koniec alejki. Modliłam się też, żeby nie polazł za mną, co niestety uczynił.

— Przepraszam za wczoraj — mówił cicho i wyraz jego twarzy przypominał coś na kształt skruchy.

— Nie chcę twoich przeprosin — pokręciłam głową. — Chcę, żebyś mi dał spokój. Co ty tutaj robisz w ogóle? Biblioteka to ostatnie miejsce, gdzie powinieneś się znaleźć.

— Twierdzisz, że to miejsce jest mi obce? — uśmiechnął się zawadiacko.

— Książki są ci obce. Dobra, ich okładki nie, ale zawartość z całą pewnością — podrapałam się w skroń. — Spóźnisz się na trening, Niles cię zje.

— Nie zje mnie, spokojnie. Zresztą, teraz się skupiając na nowej gwieździe — wywrócił oczami. Kogo mógł mieć na myśli? Zapewne Ezrę.

— Bryson, idziesz? — dobiegło do naszych uszu. To był Mason. Jego brat i jednocześnie kompletny debil, z którym miałam większość lekcji.

Listy donikądWhere stories live. Discover now