23. Do Jasemine

23 4 0
                                    

— Jest dziwnie. — powiedziałam, kiedy Mallory zapytała mnie o samopoczucie w drodze do szkoły.

Niby wszystko grało, ale pozostawał niesmak. Chociaż ja w porównaniu do Hezekiaha nie okazywałam tego tak ostentacyjnie.

— I chyba sytuacja mnie przerasta.

— Callie, daj sobie czas. Opłakiwałaś przyjaciółkę. Masz teraz prawo opłakiwać siostrę — uśmiechnęła się do mnie. — I... niestety muszę ci przypomnieć, że czeka cię rozmowa z Ezrą.

— Kurwa — parsknęłam.

Kompletnie zapomniałam o tej sprawie i po słowach Mallory doznałam wstrząsu. Był jeden problem – Ezra w swoim szerokim wachlarzu pozytywnych cech posiadał wysoką empatię. Obawiałam się, że nie będzie chciał o tym rozmawiać po tym, co się stało. Albo gorzej – że pomyśli, że musi przeczekać ten okres i stąd moja niechęć.

Jęknęłam długo.

— Musisz to zrobić tak, jakbyś odrywała plaster. Szybko i ból będzie znikomy.

— Wiem, ale teraz próbuję wykalkulować, czy pogadać z nim w szkole, czy w jego domu, kiedy pójdę przepraszać Jasemine za zniszczenie sukni. — zrobiłam smutną minę.

— Fakt, szkoda takiej pięknej kreacji — cmoknęła z dezaprobatą. — Ale jest w tym swego rodzaju romantyzm, nie? — dźgnęła mnie łokciem, uśmiechając się przebiegle.

— W zniszczeniu stroju, który ktoś szył miesiąc?

— Nie, idiotko. Uciekłaś z balu, w sukni, padał deszcz, pobiegłaś na cmentarz, przyjechał Malachi i... tu się kończy romantyzm.

— Chyba cierpię na amnezję — przyznałam skołowana. — Jego obecność również wyleciała mi z głowy.

— Jestem pewna, że otrzymał stosowne podziękowania, a teraz zapraszam w skromne progi liceum Fallen Grove. — rozłożyła ręce.

Zamknęłam na chwilę oczy, żeby spędzić z powiek wszelkie złe obrazy, które się malowały. Głównym z nich był niestety Ezra Mandeville.

O wilku mowa...

— Cześć, Mal. Callie — skinął głową w naszą stronę. Żałowałam, że to nie Leyton z deską i bananem na twarzy. Albo chociaż Callum z nosem w telefonie.

— To ja was zostawię... — Mallory taktycznie się ulotniła i miałam ochotę ją za to zamordować.

— Wszystko w porządku?

— Nie, ale nie chcę, żeby ludzie traktowali mnie ze specjalną troską.

— Okay — zastanowił się chwilę. — W takim razie co powiesz na spacer po szkole? Zauważyłem, że wieczorami często wychodzisz sama, więc...?

— CALLIE! — ktoś rzucił się na mnie z łapami, na co Ezra dosyć wymownie wywrócił oczami, ale jego uśmiech szybko powrócił.

— Ałć, Leyton! Pajacu, puść mnie, ciągniesz mnie za włosy! — uwolniłam się z jego objęć.

— Słyszałem, co się stało. Tak mi przykro. Przecież wiesz, że możesz ze mną pogadać, a mój debilizm poprawi ci humor? — patrzył na mnie, mrugając częściej, niż normalnie. — Aj, przeszkodziłem w czymś? — przeniósł wzrok na brata.

— Skądże — odchrząknął. — Zgadamy się później?

— Ezra, i tak do was dzisiaj przyjdę, to porozmawiamy.

— Fajnie, do potem. — zasalutował i sobie poszedł, a ja odetchnęłam z ulgą.

— Dziękuję.

— Nie ma problemu. Wiem, jaki potrafi być męczący, a randki to chyba ostatnie, o czym teraz myślisz.

Listy donikądWhere stories live. Discover now