≓ Prolog ≒

107 15 47
                                    

Stara wierzba na zaniedbanym polu tuż za osiedlem była w centrum wszystkiego. Wykrzywiony pień nosił niejedną parę dziecięcych butów, a próchniejące, rozgałęzione konary były wszystkim, czego tylko potrzebowała wyobraźnia. Rankiem drzewo zostawało pirackim statkiem, po południu przeobrażało się w pole bitwy albo ogromny dom, by wieczorem awansować do miana opuszczonej wieży, w której samotna księżniczka czekała na wybawienie. I zwykle je znajdowała – w postaci bohaterskiego księcia, zasiadającego na plecach równie bohaterskiego „rumaka", wymachującego odpustowym, plastikowym mieczem.

Stare drzewo, które groziło zawaleniem w każdej chwili, było prawdziwym centrum świata dla wszystkich okolicznych dzieciaków, ale Seweryn miał własną oś; punkt, wokół skupiało się wszystko, co ważne i nieważne, cenne, pospolite i zupełnie bezwartościowe. Była nią Laura Skolimowicz.

Dziewczynka mieszkała w ostatnim z wielkich domów, na samym krańcu osiedla. On żył tuż za nim i marzył, by kiedyś znaleźć się po drugiej stronie. Nie dlatego, że pełne przepychu wille aż tak mu się podobały. Tak naprawdę nienawidził tego, jakie były wystawne, ale jeszcze bardziej nienawidził swojego starego, podupadającego domu, o który nikt nie chciał dbać. Dlatego marzył, by z niego uciec, choćby i za płot, choć przecież wiedział, że wtedy nie byłoby lepiej, bo trafiłby między ludzi, których nie znosił. Odkąd pamiętał nie cierpiał absolutnie wszystkich rodzin, które mieszkały na strzeżonym osiedlu – za to, że zabrały dla siebie taki piękny kawałek łąki i za to, że byli tak nieprzytomnie roześmiani. Pogodni zupełnie jakby nic ich nie martwiło, w przeciwieństwie do niego, bo on martwił się na zapas, o wszystko. Matka go tego nauczyła; od najmłodszych lat wiedział, że życie jest ciężkie, więc nie było się z czego cieszyć.

Jeszcze bardziej nie znosił jednak odgłosów kolejnej rodzinnej awantury i ciężkiej ciszy, która zapadała tuż po. Nienawidził matki, która czasem była dla niego aż nadspodziewanie miła, a czasem zamieniała codzienne życie w prawdziwy koszmar. Nienawidził ojca, zimnego i wyniosłego, który któregoś dnia zrobił to, co obiecywał w awanturach – zniknął bez słowa, jakby nigdy nie istniał. Seweryn nienawidził też siebie, nienawiścią wyuczoną, wpajaną przez obojga rodziców, niemal namacalną. To dlatego tak dużo czasu spędzał na zewnątrz, bez względu na to, jak wiele przykrych uwag wysłuchiwał potem.

Szybko znienawidził też dzieci z osiedla, bo jednoznacznie dawały mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany. Nie zapraszały go do swoich zabaw, a jeśli przypadkiem na niego wpadły, wolały uciec niż spróbować porozmawiać, zapewne dlatego, że nie był tak czysty i schludny, jak zapewne powinien. Nikt go nie zauważał, gdy wyglądał zza płotu, albo stał na ulicy, obserwując zwykłe dzieciaki jak przybyszów z innego świata.

Nikt – poza jedną dziewczyną, która wydawała się mieć jakiś radar, bo zawsze wiedziała, gdzie jest i unosiła głowę akurat, gdy stawał przy płocie. Miała na imię Laura i zawsze otaczała ją grupa rozchichotanych koleżanek i kolegów. Wydawała się najbardziej odległa ze wszystkich, a jednak to właśnie ona wyciągnęła do Seweryna rękę. Któregoś jesiennego popołudnia wychyliła się przez bramę osiedla i spojrzała wprost na Seweryna, nim ten wrócił do zbierania kasztanów, oczywiście dla niepoznaki.

– Cześć! – zawołała, jakby to było coś zupełnie normalnego. – Podzielisz się ze mną kasztanami?

Później przez to wiele razy nazywał ją kasztanową dziewczyną – choć jej włosy już od dzieciństwa miały ogniście rudą barwę. Pokochał też kasztanowce, i w ogóle jesień.

Wtedy nie skończyło się tylko na zbieraniu kasztanów. Gadatliwa Laura zrobiła coś, co nie udało się do tej pory nikomu – zmusiła milczącego Seweryna do rozmowy. A on, zaskoczony tym zjawiskiem, słuchał pytań i udzielał odpowiedzi, z początku krótkich, potem coraz bardziej rozbudowanych. Gdy wrócił do domu, błagał w myślach, by kasztany nigdy nie przestały spadać. Czuł, że wtedy straci coś ważnego.

My ✔️Where stories live. Discover now