≓ Rozdział 18 ≒

15 4 17
                                    

Im bardziej zbliżały się święta, tym Sewerynowi trudniej było zachować pogodę ducha – z której przecież i tak nie słynął. Lubił zimę, bo nareszcie nie było za gorąco na ubrania, które nosił najchętniej, ale grudzień zawsze zniechęcał go wizją Bożego Narodzenia. Wigilie w jego domu zawsze przebiegały tak samo: zaczynały się wielką awanturą, a kończyły równie wielką ciszą. Nie mógł od tego uciec. Musiał być, patrzeć i słuchać – chociaż chciał zniknąć, a przynajmniej nie widzieć i nie słyszeć.

Seweryn nie wiedział niemal nic o rodzinie ojca, a dziadków od strony matki nawet nie pamiętał – nie miał więc kogo odwiedzać, co z jednej strony było pewną ulgą, a z drugiej wpędzało go w ogromną chandrę. Zaraz po osiemnastce uciekł więc do Torunia, znikając z oczu wszystkim, którzy mogli go zauważać, a kiedy wrócił razem z Laurą, wynajął mieszkanie na drugim końcu miasta, udając, że opustoszały dom na obrzeżach miasta wcale nie należy do niego – i właściwie nie należał, bo żadne z rodziców nie zostało uznane za zmarłe. Jego ojca podobno ktoś nawet widział w okolicy, a matka, która wyniosła się nie wiadomo dokąd, dokonywała niezbędnych opłat, choć w dawnym domu nie pojawiła się ani razu.

Właśnie w święta Seweryn przekonywał się, że nawet ktoś kochający samotność i ceniący sobie wolność, czasem ma tego dosyć. I bardzo nie podobał mu się ten wniosek. W tym roku wizja samotności bolała go jeszcze bardziej – a działo się to od chwili, gdy Maja napomknęła o świętach i o tym, że planuje wyjechać do rodziców.

– Co by się nie działo, święta spędzamy razem – wyjaśniła.

– I pojedziesz z Kimchi i Furrellem? – zapytał, by odwrócić swoją uwagę.

Maja westchnęła.

– I tu mam zgryz, wiesz? Bo Kimchi nie znosi podróżować. Nie chce nawet wchodzić do transportera. Przeprowadzka to był jakiś koszmar i potem jeszcze przez tydzień siedziała głównie pod łóżkiem. Furrell też tego nie lubi, ale jest jakiś... łatwiejszy w obyciu. Podobno z kocurami tak jest.

Po tych słowach spojrzała w okno Cavablanki, obok której przechodzili.

– Obiecałam sobie, że nie będę im już tego robić – dodała. – Ale mam dużą rodzinę, dwóch braci z żonami i dziećmi, plus rodzice... Nie pomieścimy się u mnie, nie ma takiej opcji, czyli muszę je zabrać ze sobą. I już się boję, bo czuję, że wyjazdu i samego pobytu w domu pewnie nie wybaczą mi do wiosny. Koty mają przekichane w święta.

Seweryn nie potrafił przejść do porządku dziennego z tym problemem. Pewna szalona myśl pojawiła mu się w głowie i kręciła tak długo, że w końcu zebrał się na odwagę, by wypowiedzieć ją na głos. Wybrał moment, który potem Maja później nazwała romantycznym – kiedy dał się jej wyciągnąć na świąteczny kiermasz.

Jak co roku ulice były zwężone przez drewniane budki, malowane na biało i niebiesko, w których można było kupić tysiąc mniej lub bardziej niepotrzebnych drobiazgów na prezent. Akurat oboje oglądali ładny kaszmirowy szal ze wzorem kocich łapek, gdy Seweryn nagle wypalił:

– Ja się nimi zajmę.

– Kim?

– Kimchi i Furrellem. Pytanie, czy ufasz mi na tyle, by zostawić klucze.

Maja parzyła na niego ze zdumieniem.

– Czy ty właśnie proponujesz rozwiązanie mojego największego utrapienia?

Seweryn jakby jej nie usłyszał – tak bał się usłyszeć odmowy, że gadał jak najęty:

– Najpierw chciałem ci zaproponować, że zabiorę je do siebie. Ale przecież jeśli nie lubią podróżować w ogóle to odległość nie gra roli. Powinny zostać tam, gdzie czują się bezpiecznie. W domu. A ośmielę się stwierdzić, że mnie tolerują na tyle, by zezwolić, bym nałożył im jedzenie do misek.

My ✔️Where stories live. Discover now