63.

392 34 0
                                    

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


Kolejne tygodnie mijały, a strach przed potworem zamieszkującym Komnatę Tajemnic stopniowo malał. Gdyby nie kilka spetryfikowanych osób, wciąż leżących w skrzydle szpitalnym, pewnie całkiem by o nim zapomniano. Harry opanował wreszcie zaklęcie duplikujące, ale nie znalazł zbyt wielu chętnych na chodzenie w okularach lustrzanych. Trochę go to podłamało, jednak doszedł do wniosku, że przynajmniej spróbował coś zrobić, więc nie miał sobie nic do zarzucenia.

Końcówkę lutego i prawie cały marzec poświęcił na treningi, dzięki którym mógł zapomnieć o wszystkim, co go dręczyło od początku roku szkolnego. Gdy wzbijał się w powietrze, wszystkie problemy stawały się nieważne. Liczyły się tylko pęd powietrza i mała złota kulka, którą musiał złapać. Tam w górze czuł się bezpieczniej niż w zamku i gdyby tylko mógł, to nie schodziłby z miotły.

– Jak ja ci tego zazdroszczę – powiedział Ron, gdy po kolejnym treningu spotkali się przy drzwiach wejściowych do szkoły.

– Musisz spróbować w przyszłym roku, być może będzie nowy nabór do drużyny – próbował pocieszyć go Harry.

– Natychmiast wracajcie do dormitorium – usłyszeli głos Percy’ego, który czekał na drużynę Gryfonów zaraz za drzwiami. – Doszło do kolejnego ataku.

Przez chwilę patrzyli na niego bez zrozumienia, ale jego poważna, pobladła twarz zniechęciła ich do zadawania pytań. Pobiegli schodami do dormitorium, chcąc się upewnić, że Hermionie nic nie jest.

Dostrzegli ją od razu po wejściu do pokoju wspólnego. Była wyraźnie roztrzęsiona, ale cała i zdrowa. Usiedli obok niej, ciężko dysząc.

– Kto? – spytał Harry, z trudem przełykając gulę rosnącą mu w gardle.

– Penelopa Clearwater – odrzekła Granger. – Jest prefektem Krukonów. Miała szczęście, bo akurat przeglądała się w lusterku, więc została spetryfikowana, ale przeżyje.

– Całe szczęście – stwierdził Ron.

Harry obrzucił szybkim spojrzeniem zgromadzonych w pokoju Gryfonów, wśród których znalazłoby się kilka osób, na których mu zależało. Nikomu z nich nic się nie stało, ale wiedział, że to może się w każdej chwili zmienić.

– Trzeba z tym skończyć – powiedział cicho. – Mam dość tej bierności. Wiemy już tak dużo i nadal nic z tego nie wynika. Musimy skupić się na znalezieniu wejścia do Komnaty Tajemnic. Wtedy...

– Harry, myślę, że to nas przerasta – przerwała mu Hermiona. – Nawet jeśli znaleźlibyśmy to wejście, to co dalej? Jak zamierzasz pokonać bazyliszka?

– Nie wiem! Ale nie chcę siedzieć bezczynnie, gdy ten potwór wciąż atakuje kolejnych uczniów!

– Ciszej! – upomniał go Ron. – Ja też chciałbym coś zrobić, ale zgadzam się z Hermioną, że to trochę zbyt wiele, jak na nasze możliwości.

– I co? Będziemy czekać, aż potwór kogoś zabije?

– Tego nie powiedziałam – odparła Hermiona. – I zgadzam się z tobą, że przede wszystkim musimy znaleźć wejście do Komnaty. Ale później powiemy o wszystkim któremuś z nauczycieli.

Nie do końca o to mu chodziło, ale dla świętego spokoju postanowił nie drążyć tematu.

Nagle wejście do pokoju wspólnego otworzyło się i z dziury za portretem Grubej Damy, wyłoniła się profesor McGonagall.

– Uciszcie się. Muszę wam coś powiedzieć – zaczęła ostrym tonem, co okazało się niepotrzebne, bo w pokoju panowała cisza. – Od dzisiaj wszyscy uczniowie wracają do pokojów wspólnych w swoich domach przed szóstą wieczorem. Po tej godzinie nikomu nie wolno opuszczać domów. Na każdą lekcję będzie was prowadził nauczyciel. Z łazienki można korzystać tylko w obecności nauczyciela. Odwołuje się wszystkie treningi i mecze quidditcha. Nie będzie też żadnych zajęć wieczornych.

Stłoczeni w pokoju wspólnym Gryfoni wysłuchali słów profesor McGonagall w głębokiej ciszy. Zwinęła pergamin, z którego odczytywała zarządzenia, i dodała trochę zduszonym głosem:

– Chciałabym powiedzieć, że już dawno nie byłam tak przygnębiona i wstrząśnięta. Wszystko wskazuje na to, że zamkną szkołę, jeśli nie złapiemy tego, kto kryje się za tymi napaściami. Jeśli ktokolwiek z was wie coś na ten temat, to bardzo proszę, żeby mnie o tym poinformował.

I niezbyt zręcznie przeszła z powrotem przez dziurę w portrecie, a pokój wspólny Gryfonów natychmiast wypełniły podniecone głosy.

*

Severus, który identyczny komunikat wygłosił w dormitorium Ślizgonów, wrócił do siebie i zamyślił się głęboko. Po głowie chodził mu pewien pomysł, ale wydawał się tak ryzykowny, że do tej pory starał się nie brać go pod uwagę. Jednak teraz nie miał już wyboru – musiał pogodzić się z tym, że to prawdopodobnie jedyne wyjście. Tylko jak to wszystko zorganizować?

Cassandra na pewno będzie chętna, by pomóc. Harry zresztą też, tylko trzeba będzie go jakoś przekonać do współpracy. Najtrudniej było mu podjąć decyzję, czy naprawdę powinien ich w to wciągać. Czy miał prawo narażać ich życia? Czy może najlepiej by było, gdyby wszedł do Komnaty sam? Gdyby tylko umiał to zrobić, to nie wahałby się ani sekundy.

*

Po ataku na Penelopę w szkole ponownie zawrzało. I tym razem po okulary lustrzane ustawiały się kolejki uczniów, a Harry, Ron i Hermiona nie nadążali z ich produkcją.

– Powinniśmy je sprzedawać – marudził Weasley, gdy ostatnią parę wręczyli Deanowi. – Po syklu za sztukę. Bylibyśmy bogaci.

– To byłoby niewłaściwe – zganiła go Hermiona.

– No wiem, wiem – zgodził się niechętnie Ron.

– A co z nimi? – Harry wskazał Ginny i Percy’ego, którzy osowiali siedzieli w fotelach przy kominku.

– Nie chcieli okularów – odparł Ron. – Tłumaczyłem im, że to dla ich dobra, ale do nich nic nie dociera.

– Percy jest w szoku – szepnęła Hermiona. – Do tej pory uważał, że potwór nie ośmieli się zaatakować prefekta.

– Dlatego tym bardziej powinien się zabezpieczyć.

– Nie zmusimy go do tego – mruknął Ron. – A Ginny ostatnio praktycznie nie wychodzi z dormitorium, jeśli nie musi, więc...

Harry nie słuchał go dalej, tylko dyskretnie przyjrzał się Ginny. Siedziała na fotelu skulona, zapatrzona w jeden punkt, cicha i nieobecna duchem. Takie zachowanie było do niej zupełnie niepodobne. Chłopak zastanawiał się, kiedy ostatnio widział, żeby z kimś rozmawiała, ale nie potrafił sobie tego przypomnieć. Czyżby aż tak przejmowała się tymi atakami? Czy może chodziło o tę nieszczęsną walentynkę, o której nie pozwalali jej zapomnieć bliźniacy?

– Ginny coś kiepsko wygląda – zauważył na głos.

– E tam, po prostu jest tym wszystkim przybita – zbagatelizował Ron. – Przejdzie jej, zobaczysz.

Harry’ego to nie przekonało, ale zaufał Ronowi, który powinien znać swoją siostrę lepiej od niego.

*

Po długich dyskusjach Harry’emu udało się przekonać przyjaciół, że powinni porozmawiać z Hagridem. W końcu kto inny mógł wiedzieć coś więcej o bazyliszkach, jeśli nie on? Właśnie dlatego pewnego dnia po kolacji postanowili wymknąć się z zamku i odwiedzić gajowego.

Ukryci pod peleryną–niewidką skradali się korytarzami, na każdym zakręcie przystając i sprawdzając, czy nie przyłapie ich któryś z nauczycieli patrolujących korytarze. Mieli dużo szczęścia, bo udało im się ominąć zarówno Snape’a jak i McGonagall, co było nie lada wyczynem.
Wędrówka zajęła im więcej czasu, niż się spodziewali, ale w końcu dotarli do drzwi prowadzących na szkolne błonia.

– Pewnie i tak są zamknięte – szepnęła Hermiona.

– Oby nie.

– Zaraz się przekonamy.

Harry ostrożnie wysunął dłoń poza obręb peleryny i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły i otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Chłopak cofnął rękę i przez chwilę nasłuchiwał, ale w pobliżu najwyraźniej nikogo nie było.

– Idziemy – szepnął do przyjaciół i jako pierwszy śmiało ruszył przed siebie.

– Nie wierzę, że przy tych wszystkich środkach ostrożności zapomnieli o zabezpieczeniu drzwi wyjściowych – powiedziała Hermiona, gdy szli ścieżką prowadzącą do chatki Hagrida.

– Pewnie nikt się nie spodziewał, że jakiś uczeń dotrze aż tak daleko niezauważony – stwierdził Ron.

Harry tylko pokiwał głową. Zgadzał się z Hermioną, że niekonsekwencja działania władz szkolnych była co najmniej dziwna, ale z drugiej strony podzielał zdanie Rona – nikomu innemu nie udałoby się przedostać pomiędzy tymi wszystkimi patrolami. Tylko że Dumbledore powinien był przewidzieć, że ktoś posiadający pelerynę–niewidkę może spróbować wymknąć się ze szkoły.

Dotarli wreszcie do domku gajowego i zapukali. Dość długo czekali nim Hagrid podszedł do drzwi, a później jeszcze musieli go przekonać, żeby ich wpuścił. Byli pewni, że mężczyzna zacznie ich strofować, że opuścili samowolnie szkołę, że to niebezpieczne i tak dalej, tymczasem on był wyraźnie zaniepokojony i to zdaje się z zupełnie innego powodu.

– Po co ci ta kusza, Hagridzie? – spytała łagodnie Hermiona, gdy półolbrzym wpuścił ich w końcu do środka.

– Co? Ach, to... na wszelki wypadek – mruknął Rubeus i odstawił broń pod ścianę obok drzwi.

Harry westchnął, gdy zrozumiał, że w tym stanie Hagrid niczego im nie powie – był rozkojarzony i nieuważny. Wciąż zerkał niespokojnie w okna. Podał im po wielkim kubku wrzątku (zapomniał włożyć torebki z herbatą) i właśnie nakładał na talerz kawał placka z owocami, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi.

Hagrid upuścił placek. Gryfoni wymienili przerażone spojrzenia, narzucili na siebie pelerynę–niewidkę i schowali się w kącie. Rubeus sprawdził, czy ich nie widać, chwycił kuszę i otworzył drzwi.

– Dobry wieczór, Hagridzie.

Do środka, ze śmiertelnie poważną miną, wszedł Dumbledore a za nim wkroczył niski, korpulentny mężczyzna, z rozczochranymi siwymi włosami i przerażonymi oczami. Pod pachą trzymał cytrynowozielony melonik.

– To jest szef taty! – szepnął zdumiony Ron. – Korneliusz Knot, minister magii!

Harry szturchnął go mocno łokciem, żeby siedział cicho. Hagrid pobladł i oblał się potem. Opadł na jedno z krzeseł i spoglądał to na dyrektora, to na ministra.

– Jest niedobrze, Hagridzie – powiedział Knot. – Bardzo niedobrze. Musiałem przyjść. Trzy napaści na urodzonych z mugoli. Sprawy zaszły za daleko. Ministerstwo musi coś z tym zrobić.

– Ja nigdy... – zaczął Hagrid, patrząc błagalnie na Dumbledore’a. – Pan mnie zna, panie psorze... pan wie, że ja nigdy...

– Chcę, żeby to było jasne, Korneliuszu, Hagrid cieszy się moim pełnym zaufaniem – rzekł Dumbledore, spoglądając surowo na Knota.

– Posłuchaj, Albusie, akta Hagrida świadczą przeciwko niemu. Ministerstwo musi coś zrobić... Rada nadzorcza nalega...

– Powtarzam ci jednak, Korneliuszu, że usunięcie Hagrida w niczym nie pomoże – oświadczył stanowczo Dumbledore, a jego niebieskie oczy zapłonęły ogniem, jakiego Harry nigdy jeszcze nie widział.

– Spójrz na to z mojego punktu widzenia, Albusie – rzekł Knot, nerwowo mnąc swój melonik. – Jestem pod dużym naciskiem. Oczekuje się, że coś z tym zrobię. Jeśli się okaże, że to nie Hagrid, to wróci do szkoły i po sprawie. Ale teraz muszę go zabrać. Muszę. To po prostu mój obowiązek...

– Zabrać mnie? – wybuchnął Hagrid, trzęsąc się jak osika na wietrze. – Dokąd?

– Nie na długo – powiedział Knot, nie patrząc mu w oczy. – To nie jest kara, Hagridzie, to tylko środek ostrożności. Jeśli schwytają kogoś innego, wypuścimy cię i przeprosimy...

– Ale... nie do Azkabanu? – zachrypiał Hagrid.

Zanim Knot zdążył mu odpowiedzieć, znowu rozległo się głośne pukanie do drzwi. Dumbledore wstał, by otworzyć. Do chatki Hagrida wkroczył Lucjusz Malfoy, spowity w długi płaszcz podróżny, z zimnym i zadowolonym uśmiechem na twarzy.

– Knot, ty już tutaj? – powiedział na powitanie. – Dobrze, bardzo dobrze...

– Czego tu chcesz? – ryknął ze złością Hagrid. – Wynocha z mojego domu!

– Mój poczciwy człowieku, wierz mi, przebywanie w twoim... ee.. jak mówisz... domu... nie sprawia mi najmniejszej przyjemności – powiedział Lucjusz Malfoy, rozglądając się po izbie z pogardą. – Po prostu powiedziano mi w szkole, że dyrektor jest tutaj.

– A czego właściwie ode mnie chcesz, Lucjuszu? – zapytał Dumbledore uprzejmym tonem, ale w jego oczach wciąż płonął ogień.

– To okropne, Dumbledore – wycedził pan Malfoy, wyciągając długi zwój pergaminu – ale rada nadzorcza uznała, że najwyższy czas, aby cię zawiesić w wykonywaniu obowiązków dyrektora. Oto uchwała w tej sprawie... Znajdziesz pod nią wszystkie dwanaście podpisów. Obawiamy się, że straciłeś kontrolę nad tym, co tu się dzieje. Do ilu napaści już doszło? Jak tak dalej pójdzie, w Hogwarcie nie zostanie ani jedna osoba mugolskiego pochodzenia, a wszyscy wiemy, jaka by to była straszna strata dla szkoły.

– Och... Lucjuszu... poczekaj... zaraz... – wyjąkał Knot, wyraźnie zaniepokojony. – Dumbledore zawieszony... nie, nie... tego by nam tylko brakowało...

– Mianowanie... odwołanie... albo zawieszenie... dyrektora szkoły należy do uprawnień rady nadzorczej, Knot – powiedział pan Malfoy spokojnie. – A ponieważ Dumbledore'owi nie udało się powstrzymać tych ataków...

– Ależ, Lucjuszu, jeśli Dumbledore nie jest w stanie ich powstrzymać – powiedział Knot, a szczęka pokryła mu się kroplami potu – to kto tego dokona?

– Nad tym się zastanowimy – odpowiedział pan Malfoy z obleśnym uśmiechem. – Skoro jednak dwanaście głosów padło za...

Hagrid zerwał się na nogi. Jego kudłata czarna czupryna zamiotła sufit.

– A ilu z nich zaszantażowałeś, albo im zagroziłeś, zanim się zgodzili, co? – ryknął.

– Uspokój się, Hagridzie – powiedział Dumbledore ostrym tonem, patrząc na Lucjusza Malfoya. – Jeśli rada nadzorcza pragnie, bym się usunął, Lucjuszu, to oczywiście odejdę.

– Ale... – wyjąkał Knot.

– NIE! – ryknął Hagrid.

Dumbledore nie spuszczał swoich jasnych, niebieskich oczu z zimnych, szarych oczu Lucjusza Malfoya.

– Jednak przekonacie się – powiedział Dumbledore, bardzo powoli i bardzo wyraźnie, żeby dotarło do nich każde jego słowo – że naprawdę opuszczę szkołę tylko wtedy, kiedy już nikt w całym Hogwarcie nie pozostanie mi wierny. Przekonacie się również, że ci, którzy o pomoc poproszą, zawsze ją otrzymają.

– Godny podziwu sentyment – powiedział Malfoy, chyląc głowę.

– Wyjdę teraz z tobą, ale chciałbym ci przypomnieć, że zgodnie z obowiązującymi przepisami w sytuacji wyjątkowej, a taką ogłosiłem dziś wieczorem, żeby odwołać dyrektora należy zorganizować spotkanie całej rady nadzorczej szkoły i przeprowadzić jawne głosowanie – głos dyrektora nie złagodniał, ale w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.

– Zawieszenie pozostaje w mocy do dnia głosowania – warknął wytrącony z równowagi Malfoy.

Podszedł do drzwi, otworzył je i skłonił się, wypraszając Dumbledore’a na zewnątrz.
Knot, mnąc swój melonik, czekał, aż Hagrid wyjdzie przed nim, ale olbrzym nie ruszał się z miejsca. Po chwili wziął głęboki oddech.

– Dobra, dobra, już idę – powiedział Hagrid, narzucając swoją pelerynę z krecich futerek.

Drzwi trzasnęły i Ron ściągnął pelerynę–niewidkę.

– Teraz naprawdę wpadliśmy – powiedział ochrypłym głosem. – Zawiesili Dumbledore’a. Już lepiej, gdyby zamknęli szkołę dziś wieczorem. Mówię wam, nie minie dzień bez niego, a dojdzie do kolejnej napaści.

– Jeszcze go nie odwołali – zauważył niepewnie Harry.

– Niby nie, ale to pewnie tylko kwestia czasu – stwierdziła szeptem Hermiona. Wyjrzała przez okno i westchnęła ciężko. – Malfoy nie pozwolił mu wrócić do zamku.

– Jak myślicie, kto go teraz zastąpi? – spytał Ron.

– Pewnie McGonagall, w końcu jest wicedyrektorką – odparł Harry. – Szkoda tylko, że ona już się poddała i straciła nadzieję na powstrzymanie tych napaści.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówWhere stories live. Discover now