Część 36

239 49 9
                                    


Alex

Budzę się rano z nową energią, a widok Cartera leżącego nieopodal sprawia, że się samoczynnie uśmiecham. Nadal jest pogrążony w głębokim śnie, a świadczy o tym ciche pochrapywanie.

Do późnej pory rozmawialiśmy na temat naszego dzieciństwa. Co robiliśmy, co lubiliśmy, a czego nie znosiliśmy. Dowiedziałam się, że uwielbiał niegdyś grać w piłkę z Lorenzem, który dziś nosi imię Lori. Wbrew pozorom zawsze bardziej smakowały mu zupy niż dania typowo mięsne. A czego nienawidził? Zapachu wytapianego smalcu. Wyznał, że za każdym razem, gdy jego mama szykowała tłuszcz do dalszego spożycia, zbierało mu się na wymioty i uciekał z kuchni. Zaskoczył mnie także wyznaniem, że boi się pijawek. To chyba jedyne stworzenia, które napawają go strachem i obrzydzeniem. Kiedy powiedziałam mu, że kiedyś kąpałam się w stawie znajdującym się nieopodal naszej chatki i po wyjściu z niego znalazłam na swojej nodze to małe czarne i oślizgłe stworzonko, aż wzdrygnął się od samego słuchania. Rozbawiło mnie to. On mnie rozbawiał coraz częściej.

Zdecydowanie przestał się na mnie gniewać za moje kłamstwa i zaczynamy się świetnie dogadywać. Lubię taki stan rzeczy. Lubię, gdy mam z kim porozmawiać i nie muszę się martwić, że mnie skrzywdzi czy też wykorzysta.

Powoli wstaję z materaca i cicho ruszam w ustronne miejsce, które Carter mi pokazał, gdy musiałam zadbać o potrzeby fizjologiczne. Wchodzę do osobnego pomieszczenia, które za dnia wygląda na jeszcze bardziej zniszczone. Wiedziałam, że brakuje ściany po jednej stronie, ale gdy zapadł zmrok niewiele można było zobaczyć. Teraz momentalnie razi mnie światło słońca.

Staję za stertą gruzu i spuszczam na dół spodnie.

Po szybkim załatwieniu się, podchodzę do wiadra z wodą deszczową, sięgam po przeciętą na pół butelkę i napełniam ją. Następnie polewam wodą dłonie, aby je oczyścić. Warunki są spartańskie, ale mimo wszystko mam całkiem dobre nastawienie. W końcu sobie jakoś radzimy i nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Wracam do miejsca, gdzie znajduje się nasza baza. Carter tym razem jest odwrócony bokiem do ściany. Nie słyszę pochrapywania, ale chyba nadal śpi. To typ zadaniowca. Gdyby się obudził, pewnie już by kręcił się po pomieszczeniu i szukał dla siebie zajęcia.

Patrzę na wejście do budynku. Moje myśli wędrują do Franka, który pewnie niedługo się pojawi. Tak umówił się zeszłego wieczoru z Carterem. Miał przyjść rankiem, gdy będziemy już po rozmowie.

Nie wiem co zrobić. Nie wiem, czy powinnam utrzymywać go w przekonaniu, że jestem Maddie. Rozumiem argumenty Cartera, nawet zgadzam się z nimi w dużym stopniu, aczkolwiek żal mi tego człowieka. Nie chcę budzić w nim złudnej nadziei. Na samą myśl o tym, boli mnie serce, choć tak naprawdę nie znam go i nic mnie z nim nie łączy. W końcu nadejdzie czas naszego odejścia i co wtedy stanie się z tym biedakiem? Kolejny raz będzie opłakiwać stratę córki? Jak mam się do tego przyczynić?

Słyszę, jak Carter się porusza, więc odrywam wzrok od wejścia i podchodzę do pojemnika z wodą, która jest zdatna do picia. Napełniam podobny kubek zrobiony z butelki plastikowej, po czym podaje napój Carterowi. Przeciera zaspane oczy, zabiera ode mnie kubek i dziękuje. Wypija wszystko jednym duszkiem, a cienka stróżka cieczy spływa z jego ust przez brodę, następnie szyję i kończy swoją podróż na lekko odpiętej bluzce.

Kiedy zdaję sobie sprawę, że się głupio gapię, odwracam się od niego i podchodzę do gruzowiska po przeciwległej stronie. Biorę do ręki żółtą piłkę, którą Frank wystraszył Cartera pierwszej nocy. Gdy mi to opowiadał, także poczułam trwogę i nie byłam przekonana, że ten facet jest niegroźny, ale mimo wszystko to Carter go lepiej poznał i chyba mogę zaufać jego osądowi.

UKRYTA  TOŻSAMOŚĆ - Eden#1 - Zakończona!Where stories live. Discover now