Część 60

231 48 12
                                    


Carter

Za chwilę dostanę palpitacji serca. Umrę na piaszczystym placu, gdzie największą radochę z władzy mają strażnicy Noah. Zwłaszcza ten Miller ma radochę, gdy próbuję wyrównać oddech po kolejnym okrążeniu.

– Masz już dosyć? – pyta z parszywym uśmieszkiem.

– Absolutnie nie. Dopiero się rozgrzewam – odpowiadam. Chyba mam życzenie śmierci, ale wolę skonać, niż przyznać temu zasrańcowi, że mnie złamał. Może gdybym nie przekopał prawie dwóch ogródków, miałbym więcej sił, ale nie będę mu niczego tłumaczyć. Nie dam mu żadnej satysfakcji.

Oprócz mnie, na poligonie jest jeszcze dziesięciu innych kadetów. Młodzi mężczyźni, a raczej chłopacy, którzy pragną zasilić szeregi wojska White'a.

– No to jeszcze jedno okrążenie Prescott, zanim przejdziemy do kolejnego zadania.

– Tak jest! – mówię głośno, po czym ruszam przed siebie.

Kiedy kończę okrążenie wraz z nowymi towarzyszami, jestem zadowolony widząc ich równie wyczerpanych. Nagle w oddali dostrzegam osobę, której nie spodziewałem się tutaj zobaczyć. Sadar w asyście innego strażnika wkracza na poligon, a w ustach ma źdźbło trawy. Wygląda na wyluzowanego i mało zainteresowanego tym miejscem, więc po chuj tutaj przyszedł.

Gdy tylko Miller ich zauważa, podchodzi do nich i przez chwilę rozmawia ze strażnikiem. Następnie Sadar przytakuje, po czym rusza w moją stronę.

– Co tutaj robisz? – pytam zdziwiony.

– Przemyślałem sobie to co mówiłeś wcześniej. Miałeś rację.

– A mianowicie z czym miałem rację?

– Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.

– Niczego takiego nie powiedziałem.

– Ale tak pomyślałeś.

– I kto jest tym wrogiem? Ja czy Noah i jego ludzie?

Sadar nagle szeroko się uśmiecha, po czym bezceremonialnie wzrusza ramionami. Następnie wypluwa źdźbło trawy i ściąga skórzaną kurtkę. Ja już dawno pozbyłem się odzienia klaty, jest zbyt ciepło na taki trening, by być ubranym po uszy.

– Wracamy do ćwiczeń kadeci! Kolejne pięć okrążeni!

– Tylko pięć? – pyta Sadar, a ja parskam śmiechem. Niestety usłyszał go także zasraniec.

– Tylko pięć? No dobrze, to dla ciebie niech będzie dziesięć.

– Spoko.

– No to piętnaście.

– Da się zrobić.

– Dwadzieścia.

– Sadar, przestań – odzywam się, aby mu pomóc, ale tym samym sobie zaszkodziłem, ponieważ jak się okazuje, Miller nie lubi jak ktoś mu się wcina w licytację.

– Dwadzieścia pięć. Prescott będzie ci towarzyszyć. A teraz wykonać! Jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo, to zostaniecie na poligonie do jutra!

***

Alex

Zostając sama w domu, nie wiedziałam za bardzo co ze sobą zrobić. Byłam zagubiona, roztrzepana, choć to nie pierwszy raz, gdy znalazłam się w takiej sytuacji. Potrafiłam być sama przez całe dnie, gdy dziadek handlował bądź pomagał chorym mieszkańcom miasta. Wychodził z chatki o świcie, a wracał, gdy słońce zachodziło. Więc dlaczego teraz czuję się tak wyobcowana? Cartera nie ma aż tak długo, aby zaczęła się martwić, a jednak brakuje mi go tutaj. Sadar także się ulotnił Bóg wie, gdzie i nie mam nawet z kim porozmawiać.

UKRYTA  TOŻSAMOŚĆ - Eden#1 - Zakończona!Where stories live. Discover now