Rozdział 11

465 17 35
                                    

- Mój KTO?- Normalnie pewnie już bym się wściekła ale mój organizm był na to zbyt zmęczony, ja byłam już zbyt zmęczona tym wszystkim- Z resztą nie ważne... Nie chcę już tu być- mruknęłam wtulając się w Vincenta, potrzebowałam teraz bliskości.

- Twój ochroniarz- powtórzył i dość niepewnie mnie przytulił, czułam jak lekko się spiął ale nie odsunęłam się, on również się nie ruszył- No już... Jest okey- ton jego głosu zdradzał niepewności

- Nic nie jest okey Vincent... Nic nie jest okey. To życie nie jest dla mnie- odsunęłam się czując że brat naprawdę nie czuje się komfortowo, poprawiłam lekko rozwalone rude włosy a wzrok brata spoczął na moich rannych kostkach

-Alex? Co ci się stało?- zapytał chwytając moją dłoń

- Musiałam jakoś wyładować złość, to jeden z sposobów- mruknęłam po czym przypomniałam sobie o telefonie- Vince... Ja w furii zniszczyłam telefon- mruknęłam wyjmując z kieszeni naprawdę zniszczoną komórkę

- Po pierwsze to nie jest dobry sposób na danie upustu emocjom, po drugie telefonem się nie martw, załatwię ci nowy- westchnął cicho i spojrzał na mnie z troską- A teraz chodź, pojedziemy do domu

- A moglibyśmy jechać na lody? Albo gorącą czekoladę? Proszę...- szepnęłam błagalnie patrząc mu w oczy. Widziałam że się zastanawiał

- No dobrze, podjedziemy na gorącą czekolade w drodze do domu- odparł a przez jego twarz zdawał się przemknąć uśmiech.

Wsiedliśmy do samochodu. A ja oparłam się o szybę i wpatrywałam w przemiające za oknem drzewa. Opuściła mnie cała energia. Zatrzymaliśmy się przed jakś kawiarnią, a Vinect już po chwili przyniusł mi kubek gorącej czekolady, z obfitą porcją bitej śmietany, z polewą katmelową i czekoladową z dodatkową posypką.

Zajęłam się swoją czekoladą wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.

- Żeby było jasne, nie życzę sobie więcej takich sytuacji. Co byś zrobiła gdyby ten mężczyzna nie był twoim ochroniarzem? Co gdyby był to ktoś kto chce zrobić krzywdę.

Milczałam przez chwilę, wspominając poprzednią tego typu sytuację.

- Poradziłabym sobie - Mruknęłam cicho - już raz sobie dałam radę

- Co masz na myśli?- zapytał jakby lekko zaskoczony

-Jak jeszcze mieszkałam w Polsce i wracałam ze szkoły jakiś napakowany mężczyzna mnie śledził, chwilę się z nim poszarpałam, w końcu udało mi się go odepchnąć a on upadł i uderzył głową w krawężnik. Zmarł- wyjaśniłam wzdrygając się na wspomnienie tamtego dnia i upiłam łyk gorącej czekolady

- Czyli już wtedy...- szepnął jakby sam do siebie po czym spojrzał na mnie- I tak nie życzę sobie byś od tak uciekała z lekcji- Powiedział już do mnie stanowczo

Nie chciałam dopytywać go o co mu chodziło z tym "już wtedy", nie czułam że to odpowiednia pora, nie po tym co dziś zrobiłam. Podniosłm na niego wzrok, i zmarszczyłam na chwilę brwi widząc, że w rękach trzyma identyczny kubek z gorącą czekoladą, a następnie popija łyk z tym samym wyrazem twarzy co wcześniej.

- Czy jest jakiś konkretny powód istnienia mojego ochroniarza? Czy chodzi po prostu o pieniądze? - zapytałam ostrożnie.

- jest konkretny powód. - przez chwilę milczał, a ja miałam nadzieję, że zdradzi coś więcej. - Narazie nie powiem ci nic więcej, wiedzą może byç dla ciebie zagrożeniem.

Skinęłam głową, była to w gruncie rzeczy prawda, ale nie oznaczało to, że zamierzałam przestać szukać.

Resztę drogi milczałam a gdy Vincent mnie o coś pytał odpowiadałam tak krótko jak tylko się dało

Nowa Rodzina MonetWhere stories live. Discover now