Rozdział 1 ''On chyba nie żyje''

480 20 11
                                    

Oficjalnie zaczęły się długo wyczekiwane wakacje. Chyba każdy odliczał do nich dni. Zero nauki, zero stresu i lenistwo przez bite dwa miesiące. Kto tego nie lubi? Można rozłożyć koc i się na nim położyć nie zmieniając pozycji aż do zachodu słońca, kiedy niebo z błękitnego przyozdobionego gdzieniegdzie puszystymi białymi chmurami, zmienia się w pastelowe. Czasami jest w kolorach pomarańczu, a czasami w różnych odcieniach różowego, ale z pewnością za każdym razem wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Trochę jak ludzie. Nie ma dwóch takich samych osób. Nawet bliźniaczki które na pierwszy rzut oka wyglądają identycznie mają jakieś różnice. Nawet jeśli niewielkie.

Sama uwielbiałam patrzeć jak słońce się chowa, a na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy. Nie umiałam do końca wytłumaczyć czemu, ale to w pewien sposób działało uspokajająco i oczyszczająco. Bo w momencie w którym robiło się ciemno, a jedynym źródłem światła był księżyc i punkciki rozłożone po całym niebie naokoło niego, czułam się jakby moje problemy nie istniały. Jakby przez ten krótki na pozór nic nieznaczący moment wszystko było jakoś prostsze. I może tak było. Wtedy o niczym nie myślałam. Żyłam chwilą próbując zapamiętać jak najlepiej obraz który pojawiał się nade mną.

Może nie było to mądre posunięcie zważając na to, że ojciec rano był dwa razy bardziej zdenerwowany niż zazwyczaj, ale nie mogłam dzisiaj odpuścić sobie tego widoku, więc zamiast wrócić do domu ruszyłam do mojego ulubionego miejsca. Była to zakryta plaża o której wiedziało mało osób dlatego zawsze było tam pusto. Właśnie przez to ją tak lubiłam. Było tam cicho, a jedyne co było słychać to szum fal.

Znalazłam to miejsce jak miałam dziewięć lat. Pokłóciłam się o coś z tatą i po prostu kazał mi wyjść i zamknął za mną drzwi na klucz. Pamiętam, że przez godzinę czekałam pod domem myśląc, że po prostu go poniosło. Jako dziewięciolatka łudziłam się, że mnie kocha i, że zaraz otworzy. Ale po sześćdziesięciu minutach, które się cholernie ciągnęły, światło w domu zgasło, a ja ruszyłam przed siebie.

Była to końcówka października więc noce były już zimne, a ja miałam na sobie tylko bluzę. To chyba wtedy pierwszy raz zaczęłam wątpić w to czy mnie kocha. Bo jaki kochający ojciec zrobił by to jeszcze dziecku? Chodziłam tak bez celu aż w końcu trafiłam na małą plaże. Przesiedziałam tam całą noc wsłuchując się w fale i płacząc. Bo co miałam zrobić? Od tamtego momentu bywam tu często. Nawet żeby po prostu pooglądać zachody słońca, tak jak dzisiaj.

Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na miejscu, ale tak jak myślałam piasek był pusty. Wcześniej nie pomyślałam żeby pójść do domu po jakiś koc więc zaciągnęłam jak najniżej swoją bluzę i usiadłam na niej. Dzisiaj nie było dużych fal, ale i tak było słychać cichy i przyjemny dla ucha szum.

Oplotłam rękami swoje nogi podciągając je do klatki piersiowej po czym ułożyłam brodę na kolanach i wlepiłam spojrzenie w zachodzące powoli słońce.

***

Po dobrych kilku godzinach siedzenia na piasku postanowiłam wrócić do domu. Było grubo po północy, ale nawet nie wiem kiedy to zleciało. Jedyne co mi zostało to modlić się żeby ojciec już spał. Albo żeby nie było go jeszcze w domu. Wszystko jest lepsze od kolejnej kłótni którą wywołałby mój późny powrót. Włożyłam słuchawki i puściłam swoją playliste na której było wszystko. Od razu rozpoznałam piosenkę, która rozbrzmiała. Było to Flawless od The Neighbourhood. Ostatnio dość często jej słucham.

Powolnym krokiem udałam się w stronę wyjścia z plaży wsłuchując się w utwór. Muzyka to było zdecydowanie coś bez czego nie mogłabym przeżyć.

You're a doll, you are flawless
But I just can't wait for love to destory us
I just can't wait for love

Jesteś lalką, jesteś nieskazitelna
Ale po prostu nie mogę się doczekać, aż miłość nas zniszczy
Po prostu nie mogę się doczekać miłości

Out of controlWhere stories live. Discover now