Rozdział 5 ''Podryw na psa''

431 14 10
                                    

– Wysiadaj. – Powiedział, a ja otworzyłam szerzej oczy.

Czy on mówił poważnie? Był środek nocy, a chłopak, który podał się za Isaaca – czego nawet nie mogłam potwierdzić – wywiózł mnie do lasu, i na dodatek chciał mnie w nim chyba zostawić. To brzmiało źle, a to, że w moich żyłach płynęły procenty wcale nie pomagało. Posłałam chłopakowi przestraszone spojrzenie, ale na jego twarzy widniała tylko kpina.

– Czekasz, aż wyniosę cię z tego samochodu na rękach, czy co? – Warknął, a ja wzięłam głębszy wdech by się uspokoić. Spokojnie pewnie sobie żartuję. Bo przecież nie zostawi mnie w tym lesie, prawda?

Niepewnie złapałam za klamkę i nacisnęłam na nią, otwierając drzwi pojazdu. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka, który zaczął się niecierpliwić, więc bez zbędnego przedłużania wysiadłam z samochodu, zamykając go za sobą. Zrobiłam kilka kroków do przodu i w tym samym momencie usłyszałam pisk opon, a kiedy odwróciłam się w stronę dźwięku, czarny mustang oddalał się ode mnie w zadziwiająco szybkim tempie. Zostawił mnie. On na prawdę zostawił pianą dziewczynę na jakimś pustkowiu. To się nie dzieje na prawdę.

Trzęsącymi się rękami wyjęłam telefon z torebki, którą na całe szczęście miałam ze sobą. Jeszcze brakowało tego bym zostawiła ją w samochodzie nieznajomego. Nacisnęłam guzik z boku, ale nic się nie stało. Powtórzyłam ruch z nadzieją, że tym razem to coś poskutkuję, ale znów nic. Rozładował się.

Byłam bliska rzucenia – jak na ten moment – nieprzydatnym telefonem o asfalt. Wiedziałam jednak, że później bym tego żałowała, więc po mimo wielkiej chęci, powstrzymałam się przed zepsuciem urządzenia.

Schowałam komórkę do torebki i zestresowana zaczęłam iść powolnym krokiem w stronę, z której przyjechałam tutaj samochodem, wyklinając w głowię jego właściciela. Pierdolony Isaac Wood. Starał się uspokoić, bo byłam świadoma, że jeśli tego nie zrobię to utrudnię sobie całą sytuację. Na drżących nogach szłam przed siebie. Nie wiem ile minęło czasu. Godzina, dwie, a może kilka minut. Nie miałam pojęcia. Jedyne czego byłam pewna to to, że dłużej nie wytrzymam w tym lesie.

Zatrzymałam się słysząc dźwięk łamanej gałęzi. Przerażona odwróciłam się w tamtą stronę, ale nic nie dostrzegłam. Żadnej żywej duszy. Może to ja na coś stanęłam i niepotrzebnie się stresowałam. Ruszyłam dalej próbując pozbyć się nieprzyjemnych myśli.

Nagle poczułam czyjś ciepły oddech na swojej szyi, a po chwili duża dłoń zakryła mi usta.

– Tato! – Zawołałam, rozglądając się na boki. Było już późno co pokazywało niebo, na którym zamiast słońca widniały setki gwiazd. Nawet nie wiedziałam po co ojciec nas tu zawiózł. Las z pewnością nie należał do bezpiecznych miejsc nocą, a w dodatku zostałam sama, bo się zgubiłam. – Tato, gdzie jesteś?! – Znów krzyknęłam z nadzieją, że ktoś mi odpowie, ale znowu nic. Jakby rozpłynął się w powietrzu.

A może mnie zostawił? – Przeszło mi przez myśl, ale szybko wyrzuciłam z głowy te głupie pomysły. Przecież on mnie kocha, nie zrobiłby tego. Nie mi.

Przyjechaliśmy wspólnie spędzić czas. Sam to przecież zaproponował, więc jaki sens dla niego miałoby zostawianie mnie samej. Po prostu się zgubiłam z własnej winy. Teraz musiałam go znaleźć, żeby nie stresował się, że coś mi się stanie.

Dalej przemierzałam las, próbując znaleźć chociaż samochód. Nawet nie zorientowałam się kiedy ktoś przycisnął z całej siły moje drobne ciało do drzewa. Poczułam przeszywający ból, gdy kora z niemałą siłą zaczęła wbijać mi się w skórę w miejscu, w którym moja bluzka lekko się podwinęła. Uniosłam przerażony wzrok na postać przede mną. Był to... Mój ojciec. W jego oczach widniał dziwny błysk. Nie miałam pojęcia co to takiego, ale z pewnością mi się to nie podobało. Wyglądało to groźnie i tak obco. Jakby po mimo, że przede mną stał człowiek, z którym żyłam już przez dwanaście lat, był kimś nieznajomym.

Out of controlWhere stories live. Discover now