Rozdział 3 ''Poradzę sobie sama''

349 14 4
                                    

- Rosalie! - Mama zawołała radosnym tonem, wychodząc z domu, a raczej rezydencji. - Tak bardzo tęskniłam! - Dodała zamykając mnie w szczelnym uścisku.

- Wystarczyło zadzwonić. - Mruknęłam szorstko i odsunęłam się lekko od kobiety.

Z jej twarzy zniknął szeroki uśmiech, a na jego miejsce wpełzło coś na kształt wyrzutów sumienia. Wyglądało to tak jakby żałowała, że urwała nasz kontakt. Ale tak na prawdę, była to tylko manipulacja. Bo gdyby to była prawda przyjechałaby. Albo chociaż wykonała jeden głupi telefon, a ona tego nie zrobiła. Wolała zostawić mnie tam, w Los Angeles. Po prostu mnie skreśliła. Jakbym była jakąś czynnością. Niewykonanym treningiem którego nie ma się siły wykonywać, więc po prostu się go wymazuję. I ten fakt bolał mnie najbardziej. Że to ona podjęła decyzję.

- Naprawdę chciałam, ale...

- Ale wolałaś swoją nową rodzinkę, w której nie było dla mnie miejsca. - Dokończyłam za nią.

- Myślałam, że będziesz się lepiej czuła z tatą. Że nie będzie ci dobrze z nową rodziną. Na prawdę nie chciałam cię skrzywdzić. Nie wiedziałam... - Spuściła wzrok na ziemię.

- A zapytałaś? - Prychnęłam. Kobieta otwierała i zamykała w kółko usta nie będąc w stanie nic powiedzieć. - No właśnie.

Margot westchnęła. Raczej nie spodziewała się, że nasza pierwsza od dwunastu lat rozmowa potoczy się mało sympatycznie. Ja za to dziękowałam sobie w duchu za to, że nie poniosło mnie bardziej.

- Lucas pokarzesz Rosalie jej pokój? - Skierowała to pytanie do chłopaka, a ja dopiero teraz przypomniałam sobie o jego obecności.

- Oczywiście. - Posłał kobiecie, zwanej moją matką, promienny uśmiech. Potem przeniósł spojrzenie swoich niebieskich tęczówek na mnie i wskazał głową drzwi wejściowe, przez które w końcu weszłam do domu ciągnąc za sobą walizki, które swoją drogą nie należały do najlżejszych. - Wziąć to od ciebie? - Zapytał.

- Nie dzięki, poradzę sobie sama. - Odparłam i ruszyłam na górę za chłopakiem. I to był błąd. Po pokonaniu zaledwie trzech schodków, kółko mojej walizki zjechało, a ja poleciałam razem z nią na ziemię przy tym prawie nie rozwalając siebie głowy o marmurowe płytki.

- Poradzę sobie sama. - Zaczął Luk starając się naśladować mój ton głosu, co mu za chuja nie wychodziło. - Może lepiej daj mi te walizki, bo zaraz wylądujesz w szpitalu pierwszego dnia w nowym domu. - Zaśmiał się czego nie odwzajemniłam.

Domu. To jest mój nowy dom. To tutaj będę mieszkać z moją mamą, jej mężem i jego synem. To oni nazywają się moją nową rodziną. Rodziną. Ale czy mogę tak ich nazywać? Czy chcę tak nazywać? Przecież ja ich nawet nie znałam. Nie miałam pojęcia co lubi Luk. Czy ma dziewczynę. Cholera ja ledwo wiedziałam ile ma lat i miałam nazywać go moim bratem.

- Jeszcze pomyślą, że cię tu bijemy. - Zaśmiał się, a ja zamarłam. Chłopak nieświadomie trafił w mój czuły punkt. - Rosalie? - Potrząsnęłam lekko głową słysząc pytający ton chłopaka. Nie stał już na schodach tylko przy mnie podając mi swoją dłoń. Przyjęłam ją, wstając i otrzepując się z niewidzialnego kurzu. - Wszystko gra? - Zapytał na co przytaknęłam głową twierdząco i nałożyłam na twarz szeroki uśmiech. - Nic cię nie boli? - Dopytywał.

- Nie. - Odparłam nadal się uśmiechając. - No może poza nadgarstkiem, ale tylko lekko. - Machnęłam ręką w powietrzu na znak, że to nic takiego. I to prawda. Bo nadgarstek mnie nie bolał. Powiedziałam pierwszą lepszą rzecz, bo na własnych doświadczeniach nauczyłam się, że jakbym powiedziała, że nic mnie nie boli to posłałby mi spojrzenie typu ,,Wiem, że nie mówisz prawdy'' nawet jeżeli tak na prawdę było. Przynajmniej tak zawsze robiła Layla. - A co do tych walizek, jednak lepiej żebyś to ty je wniósł. Znaczy wiesz przebywanie w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu brzmi zachęcająco, ale chciałam trochę poznać to miasto. - Zaśmiałam się na co chłopak też parsknął.

Out of controlWhere stories live. Discover now