Rozdział VII

59 13 2
                                    

6 lat temu

Stałam zdyszana i w drewnianym domku pośrodku gigantycznego lasu i z niedowierzaniem patrzyłam na wujka Borysa.

-Serio moją nagrodą za kolejny rok ciężkiego treningu to kolejny trening, w lesie? - Z każdym słowem mój głos wznosił się coraz wyżej.

-Nie przesadzaj, nie będzie tak źle.

-W zeszłym roku Włochy w tym roku bezludny koniec świata. - Mruknęłam i ze złością rzuciłam plecak na kanapę w niewielkim, raczej prymitywnym saloniku. - Zapowiada się rozkosznie - rzuciłam kąśliwie.

2 lata trenowałam w tajnej bazie, należała do projektu zrodzonego ze współpracy wojska i Rady paranormalnych. Szkolone tam jednostki mogły dołączyć do specjalnego oddziału i służyć krajowi, bądź bronić ładu i tajemnicy magicznych istot. Tą drugą drogę obrałam ja, będąc łakiem miałam zostać delatorką. Pierwszą od bardzo dawna. Zresztą pierwsze zlecenia dostawałam kilka miesięcy po podjęciu decyzji o moim losie. Jednak jeszcze wiele musiałam się nauczyć. Szkolenie miało zbiec się z zakończeniem szkoły średniej. Obecnie równolegle do zajęć przygotowujących do roli delatorki, uczęszczałam zdalnie do gimnazjum. Wujek obiecał, że za każdy rok sumiennej nauki i wypełnianiu powierzonych zadań otrzymam wakacje marzeń. Ewidentnie inaczej interpretujemy tę obietnicę.

Tydzień temu usłyszałam, że ma dla mnie niespodziankę, kazał się spakować na tygodniowy wypad, najlepiej w plecak. Przewróciłam oczami na wspomnienie tamtej chwili, że pozwoliłam sobie zignorować tekst o niezabieraniu sukienek oraz spódniczek i przygotowaniu wygodnych butów. Rok słuchania poleceń dał się we znaki, zrobiłam, co kazał, nie zastanawiałam się, co to dla mnie może oznaczać. No i jak to się dla mnie skończyło? Chata zabita dechami, no po prostu szczyt marzeń.

Wyjechaliśmy wcześnie rano, a że z podekscytowania długo nie mogłam zasnąć jadąc autem szybko przymknęłam oczy. Gdy je ponownie otworzyłam byliśmy już głęboko w środku zapomnianego przez ludzi lasu. Dosłownie dzicz, droga, jaką jechaliśmy była tak zarośnięta, że nie mogłam zrozumieć jak wujek ją pokonuje. Potem bez ostrzeżenia się zatrzymał i kazał brać swoje rzeczy. Szedł tak szybko, że ledwo nadążałam, o rozmowie przy jego tempie nawet nie było mowy. Zmiennokształtni nawet w ludzkiej formie byli niezwykle wytrzymali, żeby mu dorównać musiałam się wysilić. Miałam wrażenie, że szliśmy w nieskończoność. Słońce wisiało wysoko nad nami, przebijając się miejscami przez wysokie, iglaste drzewa. Było ciepło, a pot delikatnie pokrywający moją skórę przyciągał gryzące zaciekle komary. Pocieszał mnie jedynie fakt, że zawsze zabieram ze sobą wodę w półlitrowej butelce. Dzięki swojej przezorności nie uschłam z pragnienia podczas tego maratonu. Odzyskałam oddech dopiero po wejściu do chaty. Czułam się zawiedziona i pokonana, średnie połączenie, biorąc pod uwagę, że jak widać, przyjechałam dalej się szkolić. Słabo widziałam swoją motywację.

Rozejrzałam się po miejscu, w którym mi przyjdzie spędzić kolejne 7 dni. Gdy mój oddech się uspokoił, a pierwsza złość trochę uleciała zrozumiałam, że chata był porządnej roboty. Trwała, składającą się zaledwie z jednego pomieszczenia wyglądała jakby wiele mogła przetrwać, no może poza pożarem gdyż wszystko poza dachem zrobione było z drewna. Wielki stół z 5-oma krzesłami, koza z miejscem do gotowania, obok niej stały dwie zamykane szafki z blatem, zakurzona kanapa oraz wielka szafa już od progu krzyczały - uciekaj! Zwłaszcza, że pewnie byłam młodsza od połowy tych rzeczy, jak nie od samej chaty. Moja złość i żal do wujka wracały z każdym nowo dostrzeżonym elementem wystroju.

-Naprawdę, to jest moja nagroda za ciężką pracę? - Spojrzałam na niego oskarżycielsko. - Bez łazienki. - Ten ostatni fakt dotarł do mnie z zaskoczeniem, ale był tak brutalny, że usiadłam z wrażenia na kanapie, a drobinki kurzu uniosły się w powietrze. - Na szczęście nie mam okresu - dodałam i schowałam twarz w dłoniach.

BŁĘKIT DELATORKIWhere stories live. Discover now