Rozdział 41

782 117 22
                                    

Kira

Pakowałam się na nasz wyjazd z mocnym postanowieniem zmieszczenia się w jednej walizce i patrzyłam jak Leo kręci się po salonie rozmawiając przez telefon w celu załatwienia wszystkich ważnych spraw zanim wylecimy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.

Wrzuciłam do walizki klapki, które trzymałam w dłoniach i ruszyłam otworzyć, ale kiedy zobaczyłam co dzieje się za drzwiami zupełnie mnie wmurowało.

Mianowicie stało przed nimi jakieś kilkanaście dziewcząt plus jeden bardzo mały i bardzo mocno śliniący się bobas, więc zamarłam w  bezruchu nie bardzo wiedząc jak się zachować.

Na ich czele stała oczywiście Livia uśmiechając się uroczo, więc odsunęłam się aby zrobić przejście.

- Kira! – krzyknęła Bea niosąc na rękach wspomniane wcześniej, śliniące się niemowlę – Przyszłyśmy w odwiedziny, chciałyśmy wcześniej ale Livia mówiła, że musisz odpoczywać… Słyszałyśmy, że jutro wylatujecie z mężem więc nie mogłyśmy dłużej czekać – uśmiechnęła się, a ja odchrząknęłam i pokiwałam głową.

- O. To miło – odparłam mając nadzieję, że brzmię przynajmniej względnie przekonująco – Wejdźcie, proszę…

Dziewczęta zachichotały i zaczęły wsypywać się do salony. Dosłownie każda z nich obejmowała mnie i dawała mi coś na kształt buziaka w powietrzu, tudzież w policzek lub nawet oba, a ja stałam sztywno, udając że wcale mi to nie przeszkadza.

Ostatnia weszła Livia ściskając  wymownie moje ramię i mrugnęła do mnie porozumiewawczo, chociaż nie miałam bladego pojęcia o co jej i im wszystkim chodzi.

Domyślałam się, że przyszły… Pogadać? Podziękować? Ale zupełnie się tego nie spodziewałam i szczerze mówiąc wolałam spędzić ten dzień sama z Leo i spakować się w spokoju, ale przecież nie zamierzałam im tego mówić. Może nie byłam mistrzynią taktu, jednak postanowiłam przynajmniej spróbować być miła.

Leo odłożył telefon i przywitał się ze wszystkimi z nieco sztucznym uśmiechem, a minę miał tak skonsternowaną że natychmiast wykluczyłam go z kręgu podejrzanych, którzy to zaplanowali.

Cindy oczywiście zmierzyła go pełnym uczucia spojrzeniem, co zapewne nie umknęło jego uwadze, więc odchrząknął i popatrzył na mnie z zakłopotaniem.

- Więc… - odezwał się podniesionym głosem próbując je przekrzyczeć, ponieważ prawie każda coś mówiła -  Napijecie się czegoś?

- Przynieś tylko szklanki i wodę, braciszku. Nie będziemy długo – odparła Livia, a Leo pokiwał głową i zwiał do kuchni zostawiając mnie samą na placu boju.

- Kiro – odezwała się Bea podchodząc do mnie i wystawiając niemowlę w moim kierunku – To jest Sky. Sky Narrano. Urodził się dzięki tobie, ponad dwa tygodnie temu. Cały i zdrowy – powiedziała wpychając mi noworodka na ręce, a ja chwyciłam go nieumiejętnie, ponieważ jak żyję nie miałam na rękach dziecka, ale byłam zbyt zdziwiona tym co do mnie powiedziała aby zaprotestować, lub chociażby to analizować.

- Sky? – spytałam z konsternacją  - Miał być Frank… - dodałam patrząc na małe, pulchne łapki i wielkie, brązowe oczy. Ciemne włoski sterczały mu na wszystkie strony i obdarzył mnie bezzębnym uśmiechem, więc zrobiło mi się jakoś dziwnie. Dziwnie ciepło i dziwnie miło. To dziecko… No cóż, zdawało się być naprawdę słodkie.

- Owszem, miał być Frank… Ale Aki powiedział nam, że przed adopcją miałaś na imię Sky. Nic więcej nie wiemy, nie opowiedział nam o tobie nic oprócz tego jednego szczegółu. I… Pomyślałam, że to idealne imię dla mojego syna. Kiedy je usłyszałam… poczułam, że on naprawdę powinien nosić twoje imię – odpowiedziała i chyba była wzruszona co zapewne było normą u kobiet świeżo po porodzie, ale mnie nic nie tłumaczyło, a mimo to czułam dziwny ucisk w okolicy klatki piersiowej, ponieważ… Okej, to było miłe.

Convicted Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz