Rozdział VII

129 90 11
                                    

Wspomnienie

31 października 1911 roku

To właśnie tamtego dnia, 27 marca 1862 roku, postanowiłam podjąć, jak się później okazało, najważniejszą decyzję w swoim życiu. Decyzję, która miała całkowicie odmienić moje życie. Teraz już wiem, że to przez nią popełniłam w swoim życiu wiele błędów, które są i będą trwałym znamieniem dla mojej rodziny. Jednak mimo wszystko niczego nie żałuję. Dzięki życiowym potyczkom jestem dzisiaj silniejsza. Gdybym wybrała wtedy inną drogę, nie osiągnęłabym prawdopodobnie tego, co obecnie jest dla mnie najcenniejsze - szczęścia. A może zyskałabym to szybciej? To na zawsze pozostanie już tajemnicą należącą do gwiazd. 

27 marca 1862 roku
St. James's Palace, Londyn, Anglia

Jedna z królewskich pokojówek wzięła do rąk srebrną tacę, na której starannie ułożono kilka kromek świeżego pieczywa, miseczkę z masłem i różaną konfiturą, talerzyk z owocami i szklankę soku pomarańczowego. Po drodze na drugie piętro służąca miała jeszcze odebrać z sekretariatu dzisiejszą korespondencję. 

Gdy kobieta znajdowała się już przed odpowiednią komnatą, rzuciła dookoła spojrzeniem, odstawiła ostrożnie tacę na stolik, który mieścił się tuż obok wejścia i zapukała do drzwi. Odpowiedziało jej milczenie, więc ponowiła gest, nadusiła klamkę i na powrót chwytając tacę, weszła do środka. W pomieszczeniu panował półmrok i zaduch. Na stoliku przy łóżku dopalał się knot kaganka, z którego ulatywał dym niczym dusza wydostająca się z umarłego ciała. Pokojówka, odstawiając naczynia na stół, podeszła do okien i odsłoniła zasłony, chcąc podnieść jedno ze skrzydeł, by wpuścić do komnaty rześkie powietrze i odrobinę słońca. 

- Dzień dobry ma'am. Jest godzina ósma rano. Przyniosłam śniadanie.

Margaret przetarła oczy i rozejrzała się po pokoju nieco zdezorientowana całą tą sytuacją. Spojrzawszy pytającym wzrokiem na służącą, uśmiechnęła się do niej i wstała z łóżka.

- Dzień dobry. Przepraszam, ale chyba zaszła jakaś pomyłka. - Dziewczyna wskazała dłonią na tacę. - Zostałam pouczona, że moje posiłki będę spożywać w jadalni, dlaczego zatem przyniosła mi pani śniadanie tutaj?

- To polecenie Jego Wysokości, księcia Alberta. Życzył sobie, aby w dniu powrotu do domu zjadła panienka posiłek w spokoju. Przekazał również dla panienki korespondencję. Wszystko jest na tacy.

- Ach, tak? Dziękuję. - Margaret uśmiechnęła się smutno.

- Proszę mnie zawołać, kiedy panienka już skończy. Zbiorę talerze i pomogę w założeniu sukni. Dzwonek znajduje się po prawej stronie łóżka.

- Nie będzie takiej konieczności. Poradzę sobie. Mimo to, dziękuję. Jest pani bardzo uprzejma. 

- Na pewno panienka da sobie radę? 

- Tak, mam wprawę. Dziękuję raz jeszcze.

Pokojówka dygnęła i wyszła z komnaty. Margaret spojrzała na nią, unosząc wysoko brwi i robiąc zniesmaczoną minę. Nie była zachwycona tym, że ktokolwiek traktuje ją według powszechnie przyjętych zasad - bezwzględny szacunek dla wszystkich, którzy pochodzą z wyższej klasy społecznej. Zwłaszcza, że ta służąca była w podobnym wieku do niej.

Margaret usiadła na krześle, posmarowała kromkę chleba konfiturą z dzikiej róży i wzięła solidny kęs. Przeżuwając, odłożyła pieczywo na talerzyk, wytarła dłonie w serwetkę i sięgnęła po kopertę z listem od księcia Alberta. Po przeczytaniu jego słów, poczuła dreszcze emocji przechodzące przez całe jej ciało i uświadomiła sobie, że bicie jej serca znacznie przyspieszyło. W liście książę podał adres człowieka, którego tak gorączkowo poszukiwała. Miejsce to, z tego co wynikało z treści listu, znajdowało się niecałą milę od St. James's Palace, przy Market Court.

Margaret Urquhart (w trakcie)Where stories live. Discover now