Rozdział IX

19 12 2
                                    

Wspomnienie

4 listopada 1911 roku

Nie byliśmy na tamte czasy tradycyjną rodziną. Nie mieliśmy służby. Nie mieliśmy ociekającej złotem posiadłości, ani wielu znajomych, którzy przychodzili i wychodzili o każdej porze dnia. Za to jestem rodzicom ogromnie wdzięczna. Uważam, że dzięki takiej postawie, skromnej i uporządkowanej, rodzice wychowali mnie na dobrą osobę. Na pewno nauczyłam się szacunku do ludzi i tego, że każda wykonywana przez nich praca powinna być doceniona, bo włożyli w to nie tylko wysiłek, ale również serce, tylko po to, by ktoś mógł zjeść obiad, ubrać wyprasowaną suknię, czy włożyć na stopy starannie wypastowane buty.

Moja mama miała dużo racji w tym, że sporą część charakteru odziedziczyłam po tacie. Prawdą było to, że uwielbiałam spędzać z nim czas. To tata nauczył mnie miłości do literatury, muzyki i sztuki. Dzięki niemu po raz pierwszy przeczytałam takie dzieła Shakespeare'a jak "Stracone zachody miłości", "Antoniusza i Kleopatrę", czy "Otello". To on po raz pierwszy pokazał mi obrazy Rembrandta. I w końcu to dzięki niemu po raz pierwszy usłyszałam Sarabandę z Suity nr 11 d-moll Georga Friedricha Händela, przekonując się, że muzyka w tonacji molowej jest najbliższa mojemu sercu, i że utwory z epoki baroku potrafią być tak samo przepełnione emocjami jak te z romantyzmu. 

Tata był moją bratnią duszą. Mogłam porozmawiać z nim o wszystkim, wiedząc, że zostanę wysłuchana i zrozumiana. Wspólny czas, którego zawsze było zbyt mało spędzaliśmy na przeróżnych czynnościach. Czasami słuchaliśmy muzyki, wymieniając się poglądami na jej temat. Innym razem spacerowaliśmy wzdłuż zatoki, śmiejąc się z najdrobniejszych rzeczy. Czasami mieliśmy potrzebę pomilczeć w swoim towarzystwie, siedząc na werandzie z dzbankiem świeżo zaparzonej herbaty. A czasami czytaliśmy Shakespeare'a z podziałem na role, nie mogąc przestać przed przeczytaniem książki do końca. Tata wykształcił we mnie wrażliwość na piękno i odwagę do uronienia łzy wzruszenia, radości lub smutku. I przyznam się szczerze, że czasami tego w sobie jednak nie lubię. 

Mama natomiast zawsze była obok, przyjmując rolę opiekunki i naszego anioła stróża. Zawsze dbała o to, by niczego nam nie brakło. Potrafiła donieść nam herbaty i usiąść z nami, by dotrzymać nam towarzystwa. Z entuzjazmem słuchała naszych małych shakespeare'owskich przedstawień. To dzięki niej nasz dom był pełen ciepła i miłości. To ona dbała o to, by w salonie na kominku stał wazon ze świeżo ściętymi kwiatami i by zawsze pachniało w domu ciepłym chlebem. Śmiało mogę porównać ją do greckiej bogini ogniska domowego - Hestii.

Kiedy tata został dyplomatą, mama mocno posmutniała. Byłam wtedy dzieckiem, więc nie mogę żywić do siebie urazy za to, że nie znałam źródła jej zachowania. Dopiero z czasem zrozumiałam, że była taka przez tęsknotę, być może pewnego rodzaju bezradność i niemoc. Dla mnie jej przygnębienie, a czasami pojawiająca się znienacka kłótliwość, stały się rzeczami najzwyczajniej w świecie naturalnymi. Może wydawało mi się, że taka jest kolej rzeczy? Że to przychodzi z wiekiem? W głowie dziecka kryje się wiele pytań i odpowiedzi, na które dorośli nigdy by nie wpadli. Dzisiaj jednak, stawiając siebie na jej miejscu, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak ciężko jest udawać pogodną osobę, kiedy w głębi serca kocha się kogoś oddalonego od nas o kilkaset, jak nie kilka tysięcy mil. 

28 marca 1862 roku
Rodzinna posiadłość państwa Urquhart, północna Szkocja

Powietrze tego ranka pachniało deszczem, a niebo było pokryte licznymi altocumulusami. Frances siedziała na ganku przykryta kocem, wsłuchując się w śpiewy ptaków w przydomowym ogródku i podziwiając fioletowo-szare wrzosowiska, otaczające dom. Philip od kilku minut stał w progu, wpatrując się w żonę i podziwiając ją za to, że mimo zmartwień, które od czasu do czasu przebiegały po jej otulonej słońcem twarzy, potrafiła z czułością uśmiechać się do polnych kwiatów.

Margaret Urquhart (w trakcie)Where stories live. Discover now