- 33 -

172 34 5
                                    

Nawet nie zdajecie sobie sprwy z tego, jak cieszę się,
że udało mi się do was przyjść z rozdziałem w kolejny piątek *-*


Yesterday I saw a lion kiss a deer
Turn the page
Maybe we'll find a brand new ending

Jimin od dwudziestu minut stał pod chłodnym strumieniem wody, starając się zmyć z siebie wszystkie negatywne myśli. Wydarzenia sprzed kilkunastu minut powracały niczym sztormowa fala i z każdą kolejną coraz mniej mu to przeszkadzało. Yoongi wyszedł chwilę wcześniej, czując obowiązek ukończenia swojego występu w Norze, tym samym dając Parkowi czas na doprowadzenie siebie do porządku. Obiecał wrócić jeszcze zanim ucichną owacje fanów, mimo to Jimin zaczynał tęsknić za jego obecnością.

Tylko mnie nie odrzucaj... Wybrałem najgorszą możliwą chwilę... Przepraszam... Moja babcia jest Mudang... — wirowało nieprzerwanie w jego myślach.

— Chwila. Co? — mruknął, zatrzymując na dłuższą chwilę przy tej konkretnej informacji. — Mudang? To one jeszcze istnieją?

Kobiety zwane Mudang, w czasach gdy jeszcze był człowiekiem, były swego rodzaju łączkiczkami pomiędzy światem żywych i umarłych. Kontaktowały się z duszami i przekazywały wiadomości za pomocą rytuałów tańca. Od wieków żadnej nie spotkał, przez co obstawiał, że profesja ta z czasem zniknęła. Wychodziło jednak na to, że praktyki te przeniosły się jedynie w cień, przestając być dostępne dla niewtajemniczonych.

Wychodząc spod prysznica w końcu zdecydował się spojrzeć na swoje odbicie w lekko zaparowanym lustrze. Wyglądał okropnie. Podkrążone, zaczerwienione oczy, roztrzepane, teraz mokre włosy, które miał ochotę sobie wyszarpać na myśl, że Yoongi widział go w tak żałosnym wydaniu. Mimo to jednak wcale nie uciekł, a obiecał wrócić, aby dokończyć ich wcześniejszą rozmowę. Przed wyjściem kilkukrotnie upewniał się jeszcze, że między nimi na pewno wszystko w porządku. Dopiero całus w policzek, przekonał go do zapewnień Jimina, że nie zmieni zdania.

— Trochę mi smutno, że dla tego człowieka porzuciłeś uganianie się za mną. — Usłyszał za sobą głos Shinwoo, po czym ujrzał w lustrze jego szczupłą sylwetkę, opierająca się o ścianę. Ramiona miał założone i przyglądał mu się z dziwnym wyrazem twarzy. — Kto by pomyślał, że na własne życzenie stracę jednego ze swoich adoratorów.

— Nie udawaj, że kiedykolwiek byś mnie do siebie dopuścił.

— Wcale nie udaję. Podoba mi się być uwielbianym. Chyba każde bóstwo ma taki fetysz — zaśmiał się Woo, zakrywając usta dłonią. Wszystko co robił, ociekało wdziękiem. Nawet tak banalna rzecz jak podniesienie ręki, czy przerzucenie przez ramię włosów. Kiedyś jeszcze zrobiłoby to na Jiminie większe wrażenie. Teraz zaś wszystko, co nie było Yoongim, przestawało mieć znaczenie. Odkrycie tego nieco go przeraziło.

— Możesz iść i dręczyć kogoś innego? Jeongguka na przykład?

— Błagam cię, nie mam ochoty oglądać jak mizia się z tym blondynem na jachcie. Fu! — parsknął.

— Czuję zazdrość w twoim głosie — zakpił Jimin, sięgając po szczoteczkę do zębów. Zatrzymał się w połowie drogi i odwrócił szybko w stronę bóstwa. — Czekaj, oni są na jachcie?!

— No tak. Śmiertelnicy są zbyt trywialni... zadowalają ich tak proste rzeczy. Żałosne. — mówił, choć jego słowa nadal ociekały zawiścią. Jimin doskonale wiedział, że Woo marzył, aby być na miejscu Taehyunga.

— Zastanów się nad znalezieniem sobie innego obiektu zainteresowania — poradził mu, wracając do wcześniejszej czynności. W odpowiedzi bóstwo prychnęło z niezadowoleniem, rozplywąjac się w powietrzu.

The HELL he found  | taekookWhere stories live. Discover now