(XIII)

148 33 8
                                    

Rozdział 12

Oparłem się plecami o ścianę i ponuro zapatrzyłem przed siebie.

Już nawet nie chodziło mi o Karolinę, ale o mnie samego. Co ja do cholery odpierdzielałem? Okay, mogłem być wściekły, bo chciała rozwodu, mogłem też być wściekły, bo chyba zamierzała mnie zdradzić, a to już stanowczo uraziło moją męską dumę.

Ale to?

Spojrzałem w dół na mokre spodnie. Mojej żonie stanowczo nie służył alkohol. Koszulka była w całości do wyrzucenia, resztę udało mi się uratować, pozostała kwestia tego, czy półnagi pojadę do domu. Niby nie miałem się czego wstydzić, ale tak publicznie, z gołą klatą? Jeden z najbardziej szanowanych adwokatów w kraju?

– Kurwa! – warknąłem, wyjmując telefon z kieszeni. – Marek? Tak, wiem, późno jest, ale mam dla ciebie zadanie. Przywieziesz mi koszulę pod adres, który ci wyślę. I to szybko, bo sterczę w męskim kiblu jak ostatni kretyn. Dostaniesz premię za czas dostarczenia – rzuciłem na końcu i się rozłączyłem, nie dopuszczając go do słowa.

Marek wywiązał się z zadania i zjawił po dwudziestu minutach. Pochwaliłem go, ubrałem koszulę i ruszyłem na poszukiwania Karoliny.

Siedziała w kąciku, skulona, smacznie pochrapując, a obok siedział Mateusz, popijając drinka i wpatrując się w nią z namysłem. Pewnie gad jeden kombinował jak wykorzystać pijaną kobietę. Zgrzytnąłem zębami i postanowiłem załatwić to jak mężczyzna, czyli zabrać co moje, splunąć przeciwnikowi na buty i opuścić to miejsce z godnością.

Przeciwnik nie okazał chęci do walki, Karolina również nie protestowała. Wymamrotała tylko coś pod nosem, po czym wtuliła się w moją pierś i spała dalej. Przespała podróż, zaniesienie jej do łóżka, ocknęła się dopiero, gdy próbowałem zdjąć z niej mokrą sukienkę.

– Łapy precz, pizdokleszczu!

– Słucham? – Nigdy wcześniej nie przeklinała, więc poczułem się podwójnie zaskoczony.

– Już ja wiem, co ci chodzi po głowie – pogroziła mi palcem, a później potężnie czknęła.

– Cuchniesz wódką i rzygami.

– Ja? – Pociągnęła nosem. – To nie ja, a ty.

– Ja także, bo ten piękny paw poszedł w całości na mnie.

– Muszę się wykąpać! – Energicznie wstała i krokiem posuwisto zwrotnym podążyła w stronę szafy. Otworzyła ją z rozmachem i zamarła.

– O, cholera! Jaka ta łazienka dziwna. – Potrząsnęła głową, a rude loki zawirowały. – Taka nietypowa, awangr... awangr... No, dziwna!

– Ja pierdolę. – Znów chwyciłem ją na ręce i bez problemu zaniosłem tam, gdzie chciała się znaleźć. – Pod prysznic, brudasie!

– Wanna – odparła grymaśnie.

– W wannie się jeszcze utopisz.

– Przecież chcesz, żebym umarła!

– Ja? Nie lubię cię, ale to nie powód, aby cię zabić.

– Dobrze, będziesz chciał, żebym umar... – Wrzasnęła, kiedy na jej głowę runął strumień wody. Potem umilkła i lekko się uśmiechnęła.

Za to ja od razu zrozumiałem, że popełniłem błąd.

Stała pod tym prysznicem, z lekko odchyloną do tyłu głową, z zamkniętymi oczyma i rozchylonymi wargami, a po gładkiej skórze spływały wartkie strumienie, łącząc się i przeplatając w chaotyczny, nieuporządkowany sposób. Rude kosmyki pociemniały, a policzki lekko się zaróżowiły. Krople wkradały się pod materiał sukienki, osiadały na ramionach i piersiach, a ja podążałem za nimi wzrokiem, czując coraz większe oszołomienie. Nawet nie wiem, kiedy objąłem ją ramieniem, kiedy przyciągnąłem ku sobie i kiedy się pochyliłem, aby zawisnąć głodnymi wargami nad jej ustami.

I wtedy otworzyła oczy.

– Dawidzie! – Położyła dłoń na mojej piersi tak zmysłowym ruchem, że o mało co, nie oszalałem. – Kiedy weźmiemy rozwód?

No kurwa, ta to umiała podnieść ciśnienie!

– Po moim trupie! – zgrzytnąłem zębami.

– Twoim? – Brwi Karoliny powędrowały wyżej, jak u małej dziewczynki, która właśnie dowiedziała się, że święty Mikołaj to zwyczajny facet ze sztuczną brodą. Usta ułożyły się w dzióbek, jakby chciała dać tym wyraz swojemu niezadowoleniu, a palce wkradły się pod mokry materiał koszuli i sprawiły, że przez moje ciało przebiegł dreszcz. – Nie chcę cię zabijać, wystarczy mi rozwód – dodała kapryśnie.

– Rozwód? – Chwyciłem jej nadgarstki i uniosłem ramiona w górę, unieruchamiając nad głową. – Nie dam ci żadnego rozwodu! – ostatnie słowa wręcz wykrzyczałem. Spojrzała na mnie zdumiona, ale miałem to gdzieś. Coś zupełnie innego zaprzątało moje myśli, czegoś innego pragnąłem.

– Ale dlacze...

Resztę zdusiłem pocałunkiem. Totalnie popłynąłem, bez zastanowienia, bez namysłu, jakbym w końcu szeroko otworzył drzwi pożądaniu, tlącym się dotąd gdzieś w najciemniejszym zakamarkach. Nie byłem ani delikatny, ani brutalny, byłem po prostu głodny smaku czającego się gdzieś na czubku jej języka. Zaciągałem się zapachem rozgrzanej skóry, dłońmi poznawałem nowy świat, wytyczając szlaki na kobiecym ciele, a Karolina wcale nie protestowała. Przeciwnie, z żarem odpowiedziała na mój pocałunek, prężąc się i ocierając, niczym dzika kotka w rui. Kiedy puściłem jej ramiona, oplotła nimi moją szyję, paznokciami wyrzeźbiła chaotyczny szlak na rozgrzanej skórze. Uniosłem ją w górę, abym jeszcze bardziej mógł wpasować się w jej ciało. Przerwałem pocałunek i teraz błądziłem wargami po ramionach i dekolcie, zgarniając z nich krople wody. Nie pozostała mi dłużna i poczułem czubek zwinnego języczka obrysowującego kontur mojej szczęki. A kiedy dotarł do ucha... Z pewnością nie zdawała sobie sprawy, że to właśnie była ta część mojego ciała, najsilniej reagująca na pieszczoty. Taki mały fetysz i wystarczyło delikatne dotknięcie czy powiew gorącego oddechu, abym totalnie ześwirował. Tak, jak teraz.

– Dawidzie – wyszeptała, a później delikatnie przygryzła zębami płatek mojego ucha, doprowadzając mnie na skraj przepaści. – Chyba znów będę rzygać...

Jest taka sentencja – życie pisze najbardziej nieprzewidywalne scenariusze. Akurat w tej chwili musiałem się z nią zgodzić i to w stu procentach. Rozpalony, podniecony do granic wytrzymałości, z kutasem twardym jak skała, trzymałem w ramionach kobietę, która pomiędzy namiętnym pocałunkiem a wyuzdaną pieszczotą oznajmiła mi, że zaraz puści pawia.

To się właśnie nazywa pierdolony pech!

RebornWhere stories live. Discover now