(XV)

133 37 21
                                    

Rozdział 14

Trzeba przyznać, byłem całkiem niezły. Z taką pewnością powiedziałem, że nic nadzwyczajnego nie zobaczyłem, chociaż samo wspomnienie jej piersi czy nagiego ciała, od razu podniosło mi ciśnienie, także to w spodniach. Odetchnąłem z ulgą, bo niczego nie zauważyła. Prawie że uciekłem z kuchni, ponuro zastanawiając się nad tą nietypową sytuacją.

Jeszcze tydzień temu Karolina była dla mnie nikim i szczerze mówiąc, przypominałem sobie o niej tylko okazyjnie, gdy ktoś inny poruszył temat jej istnienia. Na przykład moja matka czy siostra, gdy potrzebowały opieki nad dziećmi. Głównie na przyjęciach, bo na co dzień zajmowały się nimi wykwalifikowane opiekunki. A wszystko zaczęło się od imprezy urodzinowej mojego ojca.

Co w nią wstąpiło?

Gorzej, co we mnie wstąpiło?

Chociaż w sumie mógłbym przekształcić fikcyjne małżeństwo w prawdziwy związek. Bez miłości, bo ta należała tylko do Marty, ale w całkiem niezły związek partnerski. Seks, wspólne wyjścia, rozmowy, może nawet dzieci? Kiedy braliśmy ślub, jednym z warunków umowy było posiadanie potomstwa płci obojętnej i chociaż na razie teść nie poruszył tego tematu, to w końcu kiedyś zapyta, co z wnukami.

Mógłbym ją też namówić, aby przefarbowała włosy na blond.

Westchnąłem i przestawiłem tok myślenia na sprawę Wróblewskiej. Musiałem wygrać proces i nie dać wyprzedzić się Mateuszowi. Nie ma kurwa takiej opcji, żeby ten smarkacz okazał się lepszy ode mnie. Pełni rolę pomocnika i niech tak zostanie. Niestety ledwo zagłębiłem się w szczegóły, zadzwoniła moja matka.

– Dawidzie! – Moje imię wypowiedziane tym tonem głosu, nie zwiastowało niczego dobrego. – Dzwonię w sprawie Karoliny. Rozmawiałam z nią dzisiaj i była bardzo niegrzeczna.

– Uhm – mruknąłem, zastanawiając się, co znów zbroiła moja żona. – W jakim sensie niegrzeczna?

– Nazwała mnie... Mnie... – Głos matki był zdławiony i pełen oburzenia. – Starą raszplą!

Aż oplułem się kawą, którą właśnie popijałem.

– Karolina?

– Tak, Karolina! Chciałam jej wysłać moje stare ubrania, przecież prawie nie nosiłam niektórych sukienek i bluzek, a kosztowały całkiem sporo, a ona... ona powiedziała, że nie będzie się ubierać jak stara raszpla! Dawidzie, to karygodne!

Przypomniałem sobie, że moja matka miała dziwny gust. Niby wszystko markowe, dobrej jakości, ale nawet ona wyglądała w tym jak zasuszona mumia. Do tego zapach lawendy, włosy w kolorze platynowego blondu, duża ilość biżuterii... Biedna Karolina. Te garsonki jak po babci, sukienki niczym wory pokutne, wzorzyste swetry. Aż dziwne, że dopiero teraz się zbuntowała.

– Miała rację – powiedziałem i zamarłem, bo już wiedziałem, że popełniłem błąd. Matka nie da mi teraz żyć. Po pierwsze nigdy dotąd nie stanąłem po stronie żony. Po drugie pewnie zaraz powie, że uraziłem jej uczucia i takie tam.

– Dawidzie, jak możesz! Uraziłeś moje uczucia! Uczucia matki, która rodziła cię prawie dwie doby, cierpiała niewysłowione męki! Dawidzie!

Zawsze w takich sytuacjach wywlekała opowieść z porodu. Jakby mi było mało problemów z żoną, klientką, to teraz i ona. Jasna cholera, co to za cyrk!

– Mamo, nie mam czasu, porozmawiamy jutro. – Rozłączyłem się, mając pełną świadomość, że odwiedzi nas w domu jeszcze tego samego dnia, aby odbyć „poważną" rozmowę. Kiedyś to nie był problem, przyjechała, wygadała się, ja słuchałem w milczeniu, Karolina z pochyloną głową. Teraz miałem przeczucie, że dwie pierwsze rzeczy nie ulegną zmianie, gorzej z trzecią.

RebornWhere stories live. Discover now