Rozdział 3

180 67 311
                                    

Obudziło ją delikatne klepanie w ramię. Z wysiłkiem otworzyła oczy. Pierwszym, co zobaczyła, była poorana zmarszczkami twarz opiekuna, który uśmiechał się dobrotliwie. Siwą brodę miał potarganą, a piżamę wciąż na sobie. Nie zdążył się jeszcze przebrać.

– Wstajemy! – zaintonował melodyjnie. – Tyle lat zaklepywania łazienki, a teraz w końcu będę ją mieć dla siebie. Już rozumiem rodziców, którzy wyrzucają z domu dzieci, gdy tylko te dorosną. Przecież to same korzyści! – Puścił jej oczko. – A więc… zajmuję łazienkę!!!

Przewróciła oczami, ale tak naprawdę nie była poirytowana. Zwyczajnie nie mogła uwierzyć, że opuszcza tę przytulną chatkę i przeprowadza się do swojej. Czy naprawdę ich wspólne przekomarzania mają dobiec końca? Czy właśnie nadszedł kres ich codziennych „kłótni” o to, kto zrobi śniadanie, wyniesie śmieci czy umyje podłogę?

Z westchnieniem uniosła się i opuściła stopy na ziemię. Palce u nóg podkurczyły się w kontakcie z zimnym podłożem. Zaklęła i nogą przesunęła bliżej dywanik z owczej skóry.

Uczucie narastającej nostalgii przytłoczyło ją. Te ściany tyle widziały… jej wrzaski, gdy krzyczała, że rzuca wszystko w diabły i daje sobie spokój, bo cały jej wysiłek nie ma sensu. Ale też jej radość, kiedy opanowała strzelanie z łuku, jazdę konną i stała się mistrzynią fechtunku…

By przeciwdziałać nadciągającym i chwytającym ją w swe zdradzieckie szpony wspomnieniom, posłała dokładnie łóżko i przygładziła narzutę, by nie została na niej najmniejsza zmarszczka. Potem skierowała się w stronę kuchni.

Stanęła na palcach i zdjęła filiżanki z najwyższej półki kredensu. Chwyciła też metalową puszkę, bogato zdobioną wizerunkami leśnych zwierząt i nimf. Od razu po otworzeniu buchnął z niej mocny zapach. Zaciągnęła się nim z lubością i zerknęła do środka.

Ciemne fusy zawirowały od jej oddechu. Mocna, czarna herbata sprowadzana z odległych krain była dokładnie tym, czego potrzebowali. Ostrożnie nabrała sproszkowane liście i do każdego z kubków wsypała dwie czubate łyżeczki. Zajrzała w kąt – na szczęście, szczap było wystarczająco dużo i nie musiała rąbać drewna. Chwyciła pniaczek i kilka drobnych gałązek i wrzuciła je na palenisko pod piecem. Z szafki ściągnęła krzesiwo i podpaliła drewno, które po chwili zajęło się małym płomieniem. Na palniku postawiła emaliowany czajnik i usiadła przy stole, czekając na zagotowanie się wody.

Przesunęła paznokciem po wyrwie w blacie. Cztery małe wgniecenia obok siebie. Zaśmiała się, kiedy przypomniała sobie, jak się tam pojawiły.

Oczywiście, że była zbyt łakoma, i wbiła widelec w stół w tym samym momencie, w którym Daimon odsunął talerz z kurczakiem.

Czajnik zagwizdał ostrzegawczo, uniosła go więc i zalała kubki. Z fascynacją obserwowała, jak w przezroczystej wodzie pojawiają się brązowe wstęgi, wijące się dziko i rozpływające. Powąchała i skinęła z uznaniem głową. Brakowało jeszcze jednej rzeczy.

Złapała stojącą na parapecie butelkę ciemnogranatowej cieczy i odkręciła ją. Dolała kilka łyków do naczyń i odstawiła flakon z powrotem na miejsce. Ozdobny napis „sok jagodowy” zalśnił w słońcu. Sama go robiła – każda zebrana jagoda zostawiła ciężkie do zmycia ślady na jej palcach, jak krople krwi przypominające mordercy o jego zbrodni. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, wyciskając je przez praskę.

Wzięła swój napój i wyszła na ganek, zaciągając się aromatem naparu. Pociągnęła łyk. Smakował dokładnie tak, jak trzeba. To znaczy, był gorzko-słodki, na tyle, że skrzywiła się przy przełykaniu. Uwielbiała ten smak, tę owocową nutę delikatnie przebijającą przez gorycz herbaty.

Pieśń mroku i gniewu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz