Jechała pomiędzy gęstymi drzewami żwawym kłusem. Przyjrzała im się – to były sosny, charakterystyczne dla wydm. Chwiały się na wietrze i szumiały gałęziami. Ich kora była pomarszczona i odchodziła płatami, gdzieniegdzie dostrzegła też żywicę i bąbelki powietrza.
Idealnie. Sosny zawierały bardzo dużo jadalnych części, a ona nie chciała nadwątlać skromnych, kurczących się w zatrważającym tempie zapasów. Wewnętrzna część pnia, tak zwane łyko, było czymś w rodzaju białej gąbki, całkiem smaczne. Ten smak przywodził jej zawsze na myśl marchewkę z groszkiem, choć każdy mówił co innego. Igły nadawały się na herbatkę, a zielone, młode pączki na sałatkę. W miejscu pęcherzyków powietrza należało wbić specjalną słomkę, by dostać się do wody. Podobnie można było wykorzystać brzozy, jednak tych tutaj nie znalazła.
Pozwoliła sobie na odwrócenie się w stronę głównego portu, który stanowił chyba najważniejszy szlak handlowy w królestwie. To tutaj przypływały i stąd odpływały statki z towarami, które zaopatrywały państwo. To stąd wyruszały wozy transportujące żywność, płótna, narzędzia i inne przedmioty na terytoria poszczególnych ludów.
W oddali migały światła miasta, oświetlając fasady budynków, ozdobione murem pruskim. Gdy wytężyła słuch, dobiegły ją nawet pijackie przyśpiewki i nawoływania nocnej straży.
Srebrzysta tafla morza połyskiwała w blasku księżyca i licznych gwiazd, poprzetykana gdzieniegdzie kadłubami statków. Nagle nawiedziło ją silne uczucie deja vu. Kiedyś już coś takiego widziała, ale kompletnie nie mogła sobie przypomnieć kiedy. Była na ziemiach Ludu Morza po raz pierwszy, była więc gotowa stwierdzić, że coś jej się uroiło.
Wspomnienie uderzyło ją niespodziewanie, nie była na to przygotowana.
Małe łódeczki poruszały się na wodzie w dużej, białej wannie. Ciszę mącił śmiech siostry, napędzającej zabawki. Mała zawsze była świetna w tworzeniu wynalazków i udoskonalaniu posiadanych już rzeczy.
Odpędziła od siebie tę wizję. Miała misję do wykonania i musiała się na niej skupić. Zamknęła oczy i przez chwilę wyobrażąła sobie, że jest strzałą, która leci do celu, by trafić w sam środek tarczy strzelniczej. To pomagało.
Przede wszystkim, musiała, jak to nazywała, „wywęszyć” Mnichów. Musiała to przyznać – naiwnie wierzyła, że nagle, zupełnie przypadkiem, się na nich natknie, najlepiej śpiących, pozbawionych broni, z niezwiązanymi zwierzętami. Prędko jednak porzuciła to marzenie, stanęła i skupiła się na otoczeniu, bo ono mogło powiedzieć jej bardzo wiele.
Przez chwilę nie dostrzegała nic. Ktoś niewprawiony z pewnością prędko by się zniecierpliwił i utrzymywał, że nic się nie dzieje. A jednak się działo.
Noc rozciągnęła się nad lasem w całej swej okazałości, jak wielki płaszcz, zarzucony przez kogoś. Ale na tle ciemnego nieba coś dostrzegła. Coś, co wyglądało jak… dym?
Ostatnie słowo nieopatrznie powiedziała na głos, i natychmiast zatkała sobie usta, przeklinając w myślach własną głupotę. W ten sposób najłatwiej było trafić w ręce wroga. Odczekała chwilę, gotowa, by spiąć konia do galopu w razie potrzeby, jednak nic się nie wydarzyło.
Pomiędzy szarymi chmurami dostrzegła wyraźnie kłębiaste słupy dymu. Musiało to być ognisko sporych rozmiarów, skoro wiatr, choć teraz nie tak silny i porywisty jak wcześniej, nie zdołał go rozwiać.
Pociągnęła nosem, wciągając do płuc świeże powietrze. Nie miała wątpliwości. W aromacie żywicy i słonej wody wychwyciła ostrą nutę palonego drewna.
Obóz nie mógł znajdować się dalej niż kilka kilometrów od niej. Postanowiła przejechać konno jakąś połowę tej trasy, a dalej przemieścić się pieszo lub wręcz na czworakach, by zminimalizować ryzyko wykrycia jej obecności.
CZYTASZ
Pieśń mroku i gniewu
Fantasy★ Romantasy ★ Czy zło może przerodzić się w dobro? Czym powinien kierować się człowiek: moralnością czy narzuconymi zasadami? Jak poradzić sobie w świecie, który nie radzi sobie z tobą? Co jest ważniejsze: lojalność czy sumienie? Opowieść o tym, do...