Rozdział 12

55 17 125
                                    

Morgan snuła się po domu jak ponury cień. Rozmowa, jaką przeprowadziła wczoraj ze swoim mentorem, nie dawała jej spokoju. Tyle lat próbowała coś od niego wyciągnąć, a on zawsze milczał. Teraz jednak pojawiła się kropla, która przepełniła czarę, a on wybuchł.

Była głupia, że tego nie widziała. Owszem, zdawała sobie sprawę z władzy absolutnej króla, ale było to dla niej czymś naturalnym, niezmiennym. Nie umiała połączyć faktów, które były przecież tak oczywiste. Wszystko wydawało jej się jasne, a jednocześnie tak okrutne… życie prostych ludzi, którym przysięgła pomóc, w rękach człowieka, skazującego ich na ubóstwo.

By odpędzić czarne myśli, wzięła teczkę i zaczęła przeglądać zgromadzone tam dane.

Ostatni chłopiec zniknął tydzień temu. Jego nieobecność zauważono dopiero po kilku dniach. „Jak rodzic może spostrzec nieobecność dziecka po upływie paru dób?!” – pomyślała zdruzgotana.

Malec miał dziewięć lat. Ostatni raz był widziany przy straganie z bułkami, które sprzedawał. Potem relacje świadków się mieszają. Jedni utrzymują, że chłopak, tak jak zwykle, około pory obiadowej zwinął swoją budę i poszedł w stronę domu. Inni – że niedługo po południu opuścił stanowisko na krótką chwilę, by załatwić potrzebę i już nie wrócił.

Wzięła notes, otworzyła na czystej stronie i zanotowała wszystko, co wiedziała.

Oleander, 9 lat, Peonia (Lud Kwiatów)
Zeznający nie są zgodni, sprawa do wyjaśnienia.
Rodzice nieprędko spostrzegli nieobecność chłopaka. Sprawdzić.

Gdzieś z tyłu głowy tłukła je się okropna myśl.
„A co, jeśli to matka z ojcem go wykończyli, by pozbyć się kłopotu?”. Taka hipoteza aż ją obrzydziła. Nie mogła jednak jej odrzucić.

Wyciągnęła wielką mapę kraju z oznaczonymi wszystkimi miastami i wioskami, i odszukała Peonię. Niecały dzień drogi.

Zwinęła mapę, wsunęła w foliowy, nieprzemakalny rulon, by nie zamokła w razie deszczu, i wsadziła do plecaka. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Tym razem musi lepiej się przygotować.

Na szczęście jechała w swoje rodzinne strony. Wiedziała, czego się spodziewać. Peonia była oddalona od jej Lavandy raptem o godzinę.

Skontrolowała pogodę. Po wczorajszej ulewie wyszło słońce. Dzień, choć słoneczny, był chłodny, a ziemia nadal wilgotna. Na źdźbłach dostrzegła nawet krople, które wciąż nie wyparowały. Wobec takiego obrotu sprawy musi się wyposażyć w nieprzemakalną i izolującą matę, o ile zamierza spać w namiocie.

Spakowała standardowe wyposażenie: latarkę, zapałki, krzesiwo, notes, ołówek, broń, apteczkę. Jedzenie dobrała starannie, by ważyło jak najmniej. Resztę zapasów chciała wziąć i rozdać mieszkańcom. Paski suszonej wołowiny, kasza, torebki z herbatą i obrane z łupin orzechy laskowe wylądowały w osobnym worku. W razie potrzeby zapoluje, choć nie znosiła tego robić.

Zapasowe skarpety, bielizna i ciepłe ubranie dopełniły bagaż. Sakiewkę z pieniędzmi schowała głęboko w kieszeni płaszcza; domyślała się, że kilka osób będzie trzeba przekupić, by uzyskać od nich parę przydatnych informacji.

Pozostało tylko przygotowanie do drogi Luckey, która aktualnie pasła się za domem, i mogą wyruszać.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Pieśń mroku i gniewu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz