Morgan snuła się po domu jak ponury cień. Rozmowa, jaką przeprowadziła wczoraj ze swoim mentorem, nie dawała jej spokoju. Tyle lat próbowała coś od niego wyciągnąć, a on zawsze milczał. Teraz jednak pojawiła się kropla, która przepełniła czarę, a on wybuchł.
Była głupia, że tego nie widziała. Owszem, zdawała sobie sprawę z władzy absolutnej króla, ale było to dla niej czymś naturalnym, niezmiennym. Nie umiała połączyć faktów, które były przecież tak oczywiste. Wszystko wydawało jej się jasne, a jednocześnie tak okrutne… życie prostych ludzi, którym przysięgła pomóc, w rękach człowieka, skazującego ich na ubóstwo.
By odpędzić czarne myśli, wzięła teczkę i zaczęła przeglądać zgromadzone tam dane.
Ostatni chłopiec zniknął tydzień temu. Jego nieobecność zauważono dopiero po kilku dniach. „Jak rodzic może spostrzec nieobecność dziecka po upływie paru dób?!” – pomyślała zdruzgotana.
Malec miał dziewięć lat. Ostatni raz był widziany przy straganie z bułkami, które sprzedawał. Potem relacje świadków się mieszają. Jedni utrzymują, że chłopak, tak jak zwykle, około pory obiadowej zwinął swoją budę i poszedł w stronę domu. Inni – że niedługo po południu opuścił stanowisko na krótką chwilę, by załatwić potrzebę i już nie wrócił.
Wzięła notes, otworzyła na czystej stronie i zanotowała wszystko, co wiedziała.
Oleander, 9 lat, Peonia (Lud Kwiatów)
Zeznający nie są zgodni, sprawa do wyjaśnienia.
Rodzice nieprędko spostrzegli nieobecność chłopaka. Sprawdzić.Gdzieś z tyłu głowy tłukła je się okropna myśl.
„A co, jeśli to matka z ojcem go wykończyli, by pozbyć się kłopotu?”. Taka hipoteza aż ją obrzydziła. Nie mogła jednak jej odrzucić.Wyciągnęła wielką mapę kraju z oznaczonymi wszystkimi miastami i wioskami, i odszukała Peonię. Niecały dzień drogi.
Zwinęła mapę, wsunęła w foliowy, nieprzemakalny rulon, by nie zamokła w razie deszczu, i wsadziła do plecaka. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Tym razem musi lepiej się przygotować.
Na szczęście jechała w swoje rodzinne strony. Wiedziała, czego się spodziewać. Peonia była oddalona od jej Lavandy raptem o godzinę.
Skontrolowała pogodę. Po wczorajszej ulewie wyszło słońce. Dzień, choć słoneczny, był chłodny, a ziemia nadal wilgotna. Na źdźbłach dostrzegła nawet krople, które wciąż nie wyparowały. Wobec takiego obrotu sprawy musi się wyposażyć w nieprzemakalną i izolującą matę, o ile zamierza spać w namiocie.
Spakowała standardowe wyposażenie: latarkę, zapałki, krzesiwo, notes, ołówek, broń, apteczkę. Jedzenie dobrała starannie, by ważyło jak najmniej. Resztę zapasów chciała wziąć i rozdać mieszkańcom. Paski suszonej wołowiny, kasza, torebki z herbatą i obrane z łupin orzechy laskowe wylądowały w osobnym worku. W razie potrzeby zapoluje, choć nie znosiła tego robić.
Zapasowe skarpety, bielizna i ciepłe ubranie dopełniły bagaż. Sakiewkę z pieniędzmi schowała głęboko w kieszeni płaszcza; domyślała się, że kilka osób będzie trzeba przekupić, by uzyskać od nich parę przydatnych informacji.
Pozostało tylko przygotowanie do drogi Luckey, która aktualnie pasła się za domem, i mogą wyruszać.
CZYTASZ
Pieśń mroku i gniewu
Fantasy★ Romantasy ★ Czy zło może przerodzić się w dobro? Czym powinien kierować się człowiek: moralnością czy narzuconymi zasadami? Jak poradzić sobie w świecie, który nie radzi sobie z tobą? Co jest ważniejsze: lojalność czy sumienie? Opowieść o tym, do...