Rozdział V

5K 407 16
                                    

Egzaminy było wyjątkowo proste. Być może z powodu tego, że uczyłam się do niego przez ostatnie kilka miesące dniami i nocami, ale to pomińmy.

Po egzaminie poszliśmy nad jezioro i usiedliśmy pod drzewem. Harry jednak krzywił się z bólu.

- Blizna. - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam. - Czyli to już dziś.

- Co dziś?

- Dowiesz się, wszyscy się dowiecie, spokojnie.

- I znowu zamiast "Fajnej May" wraca "May-Wszystko-Wiem-Ale-Nic-Nie-Powiem". Jesteś gorsza niż Hermiona! - oburzył się Ron.

- Uznam to za pochwałę. Chodźmy do Hagrida - zaproponowałam gdy zobaczyłam zamyśloną minę Pottera. Wstaliśmy i poszliśmy w kierunku chatki.

- Nie wydaje się wam dziwne, że Hagrid od dawna chciał smoka, a tu nagle znajduje się jakiś obcy z jajem smoka?Ilu ludzi chodzi z takim jajem w kieszeni wiedząc, że to nielegalne? No i taki facet trafia na Hagrida. Uważacie, że to przypadek? - spytał Harry.

Dostał nagłej pewności siebie i biła od niego swego rodzaju duma.

- O czym ty... Auć! - wrzasnął Ron, gdy specjalnie nadepnęłam mu na stopę. - Znowu?

- Przyzwyczaj się - mruknęłam i przyspieszyłam kroku. Jeśli Ronald dalej zamierzał komentować dosłownie wszystko, co się dzieje, nie zamierzałam mu na to za nic pozwolić.

***

- Musimy iść - powiedziałam i pobiegłam do zamku.

- Ty wiedziałaś? - spytał Harry. - W sensie, że tak będzie?

Kiwnęłam głową.

- To czemu nic z tym nie zrobiłaś? Mogłaś ostrzec...

- Gdybym wam powiedziała, nic z rzeczy, które staną się w przyszłości, nie byłoby już pod kontrolą. Nie wolno zmieniać historii. I tak nie powinno mnie tu być - przerwałam mu. - Gorzej jest powiedzieć wam co się stanie i WSZYSTKO zmienić, niż zachować tajemnicę i żeby nic się nie zchrzaniło.

Czułam, że i tak za wiele zdradziłam o tym, co się działo i jaki bagaż miałam mieć na najbliższe siedem lat.

Lekko poruszona podbiegłam jeszcze bardziej do przodu i weszłam do pokoju wspólnego Gryffindoru.

- A nie ... Lepiej... Pójść... Do... Dyrektora...? - powiedział zdyszany Ron, gdy mnie jakimś cudem dogonili.

- Nie ma go. Dostał niby list z Ministerstwa. Podpucha - odparłam spokojnym tonem i otworzyłam drzwi.

- A może niech Hermiona pójdzie pilnować wtedy Snape'a? - zasugerował rudowłosy.

- Nie ma takiej potrzeby - powiedziałam twardo i odwróciłam się twarzą w ich stronę. - Harry, przygotuj pelerynę - dodałam i poszłam do dormitorium przygotować się na kolację i to, co po niej nastąpi.

***

Gdy nastała noc i pokój wspólny się wyludnił, postanowiliśmy założyć pelerynę niewidkę, gdy usłyszeliśmy z kąta zająkany głos:

- Co robicie? - spytał Neville.

- Nic, Neville, nic - powiedział Harry.

Tak, oczywiście. Nic.

- Znowu gdzieś wychodzicie. - stwierdził. Wyciągnęłam różdżkę, powiedziałam "przykro mi, Neville", i powaliłam chłopaka zaklęciem Petrificus Totalus na ziemię.

- Co mu zrobiłaś? - spytał szatyn patrząc z przerażeniem na mnie.

- Pełne porażenie ciała. - Ku mojej uldze wyprzedziła mnie Hermiona.

Założyliśmy pelerynę i wyszliśmy na korytarz. Po drodze minęliśmy tylko panią Norris. Pomijając Irytka. Pamiętam, że jak czytałam książkę "Harry Potter" uwielbiałam, kochałam wręcz ten moment: Harry zaczął udawać jedyną osobę, a raczej postać, której Irytek się boi. Oczywiście Krwawego Barona.

Drzwi na trzecim piętrze były otwarte. Gdy Harry powiedział, że pewnie Snape już przeszedł koło Puszka, ja tylko przekręciłam oczami i westchnęłam głośno, co zwróciło uwagę reszty.

- No co? Tylko mi nie mów, że to nie Snape - powiedział rozdrażniony rudzielec.

- Skoro tak chcesz, mogę nic nie mówić - prychnęłam.

- Ale ona ma humorki... Gorsza od McGonagall... - usłyszałam szept Rona i zirytowałam się. Znowu stanęłam swoją stopą na jego. - Auć! Musiałaś?

- Tak.

Pchnęłam uchylone drzwi. Zaskrzypiały okropnie, a potem rozległo się warczenie. Wszystkie trzy nosy psa zwróciły się w ich kierunku, marszcząc się i węsząc.

- Harry, zagraj coś! - powiedziałam. Chłopak wyciągnął flet od Hagrida, który kiedyś dostał i zaczął grać. Trochę fałszował, lecz w końcu stworzenie usnęło. - Nie przestawaj grać - upomniałam go. Zakradłam się do klapy w podłodze, ostrożnie otworzyłam wieko i wyciągnęłam różdżkę. - Możemy spokojnie wskoczyć, na dole są Diabelskie Sidła, trzymajcie w pogotowiu różdżkę! - rzekłam do wszystkich i wskoczyłam w czarną otchłań.

Wylądowałam na czymś miękkim. Wyciągnęłam przed siebie różdżkę, na wszelki wypadek, a po chwili do mnie skoczyła Hermiona, a za nią Ron i Harry. Wszyscy ściskali w dłoni różdżkę.

- Dobra... Lumos Solem! - wypowiedziałam zaklęcie i poczułam, jak roślina, na której się znajdowałam, przepuszcza mnie w dół.

Uderzyliśmy z łoskotem o ziemię, jednak wolni od Sideł.

Przeszliśmy przez kamienny korytarz i doszliśmy do wielkiej komnaty, po której stradami latały oczywiście klucze.

- Harry, weź miotłę, ja wezmę drugą, musimy znaleźć właściwy klucz do tych drzwi. - powiedziałam i wskazałam wielkie wrota.

- Ty naprawdę wiesz co robić. - powiedział Harry, trzymając w ręce miotłę. Usiadł na niej i odbił się od ziemi. Zrobiłam to samo. - To uskrzydlone klucze! Trochę przypominają znicz... May! To tamten z nadłamanym skrzydłem! - krzyknął. - Jest srebrny i staroświecki, jak klamka!

Okrążyliśmy go i zapędziliśmy w kozi róg. Chwilę później duży, srebrny klucz widniał w dłoni szatyna.

- Gotowi? - spytał, po czym otworzył drzwi.

Na początku nic nie było widać, jednak potem dawało się dojrzeć szachownicę, a na niej figury: białe i czarne.

- Ron, ty decydujesz. Harry, Hermiona, musicie ustawić się na pustych polach. Ron, ty na konia, Hermiono - wieża, a ty Harry - goniec. Dla mnie miejsca nie ma. Muszę odejść na bok i czekać. Potem się Harry'emu przydasz, więc zostań, Hermiono - powiedziałam, gdy Hermiona otworzyła usta, by coś powiedzieć. Zeszłam na bok obserwować sytuację. Gdy czytałam książkę, to figury i pionki wydawały mi się znacznie mniejsze...

***

Partia się skończyła, czarne figury wygrały, czyli Ron, lecz oczywiście sam się poświęcił i stracił przytomność, lub, jak to mówi moja mama "stracił przyjemność". Gdy ja próbowałam mu ją przywrócić, szatyn i brunetka poszli dalej. Jakiś czas później jednak Hermiona do nas wróciła, a wtedy Ron się ocknął. Poszliśmy do sowiarni, lecz po drodze zastaliśmy Dumbledore'a.

- On już tam jest - powiedziałam. Dyrektor szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza a ja, wyczerpana dzisiejszym dniem, szybko wróciłam do dormitorium i poszłam spać.

Harry leżał jakiś czas w skrzydle szpitalnym, lecz finalnie się obudził.

Gryffindor wygrał puchar domów.

A ja skończyłam pierwszą część mojej niezapomnianej przygody, która zmieniła mnie na zawsze.

Ta Lepsza Rzeczywistość...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz