Rozdział pierwszy

895 55 57
                                    

AMICA

Na lotnisku panował gwar i trochę ciężko było mi się tam odnaleźć. Z każdej strony otaczały mnie głównie osoby, które mówiły po angielsku, a w niektórych momentach potok słów był dla mnie niezrozumiały. Ciężko było mi się tam odnaleźć, więc szłam za tłumem. Przypuszczałam, że wylądowałam prawie godzinę temu, ale ostrzegano mnie, że wlot do Stanów zawsze wiąże się z bardzo skrupulatnym sprawdzaniem paszportów, a do tego mnóstwo czasu spędziłam na czekaniu na swoją walizkę. Ostrzegano mnie też, że na tak dalekich lotach bagaż uwielbia się gubić, więc przy okazji zdarzyło mi się panikować. Całe szczęście miałam go, a chociaż był dość ciężki, dzielnie ciągnęłam go za sobą.

Byłam strasznie zmęczona, bo przez cały lot niewiele spałam. Trzynastogodzinna podróż, chociaż przebiegła pomyślnie, wycisnęła ze mnie cały dobry humor. Myślałam, że jeśli nie wypiję kawy, zasnę na którejś z lotniskowych ław. Musiałam zachować jednak czujność i rozglądać się za kimś, kto miał po mnie przyjechać. Nie miałam pojęcia, jak wygląda osoba, która odbierze mnie z lotniska, ale kiedy tłum się przerzedził, niedaleko wyjścia z hali przylotów zauważyłam wysokiego mężczyznę w garniturze, który trzymał w dłoniach tablicę z moim nazwiskiem.

Powolnym krokiem podeszłam do nieznajomego, dokładnie mu się przyglądając. Jego czarne włosy zaczynały pokrywać się siwizną, ale nawet po jego zmęczonej twarzy widać, że czas powoli odciska na nim swoje piętno. Kiedy wreszcie znalazłam się jakieś pół metra od niego, mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło, wpychając sobie tablicę pod pachę. Wyciągnął do mnie dłoń, którą natychmiast ścisnęłam.

– Clayton Jarvis, bardzo miło mi panią poznać, panienko Conte – powiedział niskim, gardłowym głosem, nadal się do mnie uśmiechając. Na moje szczęście mężczyzna mówił dość wolno i formalnie, rozumiałam więc wszystko. – Jestem szoferem pani siostry, pozwoli pani za mną do samochodu.

Kiwnęłam głową na znak, że pójdę za nim, a on odebrał moje walizki. Chyba coś odebrało mi język w gębie, bo nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Nigdy nie miałam problemów z językiem angielskim, był jednym z moich przedmiotów na studiach i jego znajomość zapewniała mi w pracy niezłe korzyści, ale teraz miałam jakąś dziwną blokadę. A może nie chodziło tutaj o samo mówienie w obcym języku, a całokształt?

– Dojazd do Janesville zajmie nam około godziny – poinformował mnie Jarvis. – Może pani odpocząć na tylnym siedzeniu, zmiany stref czasowych pewnie nieźle dają w kość, prawda?

– Tylko trochę – powiedziałam cicho, posyłając mu lekki uśmiech. – To nie będzie problem, jeśli pójdę zamówić sobie kawę?

– Ależ skąd – prychnął, lecz nie kpiąco. – Po tak długim locie każdemu należy się kawa. Jeśli mogę zaproponować, może zechciałaby pani najpierw udać się do siostry? Bardzo zależało jej na szybkiej wizycie, chciała podzielić się z panią wszystkimi szczegółami.

– Jak ona się czuje? – Spojrzałam na mężczyznę, patrząc mu prosto w oczy. Nie wyrażały nic więcej prócz smutku i współczucia, więc właśnie w ten sposób uzyskałam swoją odpowiedź. Musiałam natychmiast zmienić temat, by nie rozpłakać się przy kimś, kogo nie znałam. – Zamówię kawę i wracam.

Jedna z małych kawiarenek znajdowała się parę kroków stąd, więc szybko dokonałam zamówienia. Tupałam nogą o lotniskową podłogę, nie wiedząc, jak dam sobie z tym wszystkim radę. Po tak długim locie nie czułam się zbyt dobrze i byłam pewna, że nawet największa kawa nie postawi mnie na nogi. Chociaż wcale nie chciałam zasnąć w samochodzie, musiałam to zrobić, potrzebowałam odpoczynku.

Gradient [rewritten]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz