Rozdział siódmy

492 50 44
                                    

Moja dłoń od samego rana sunęła po tablecie graficznym, próbując narysować coś, co nadawałoby się do kolejnego rozdziału książki, nad którą pracowałam. Lubiłam ilustrować, lubiłam czytać historie, a potem dobierać do nich grafiki, wykazywać się umiejętnościami. Problem w tym, że im dłużej to robiłam, tym bardziej czułam, że się wypalam. A może to zaczęło się dopiero po wyjeździe?

Śledziłam wzrokiem tekst, spisując przy okazji wskazówki, które miałyby mi pomóc w szkicowaniu kolejnego obrazka. Robiłam to raz za razem, rozdział po rozdziale. W pracy chwalono ilustratorów, rzucano dobrymi radami i wspierano nas, ale czasem czułam się jak w zegarku. Kiedyś wspominałam Kyle'owi o tym, że nie byłam wystarczająco utalentowana, by pracować w Disneyu. Marzyło mi się jednak celować gdzieś wyżej i dalej, a nie ślęczeć w jednym miejscu przez całe życie.

Od dziecka marzyłam, by tworzyć bajki. Ale wiadomo, jak to było z marzeniami, tym bardziej dziecięcymi. Niewielu z chłopców, którzy w przedszkolu chcieli zostać strażakami, faktycznie nimi zostało, żadna z dziewczynek, chcących stać się księżniczką, nie sięgnęła królewskiego tronu. Ja od dziecka uwielbiałam bajki Disneya i zawsze fascynowałam się rysunkiem. Chciałam kiedyś móc tworzyć ilustracje do kultowych filmów animowanych, które przyciągałyby tłumy. Nawet mając już ponad dwadzieścia lat, będąc po studiach i mając stałą pracę, marzyłam o tym, by zatrudnić się w Pixarze. Miałam ku temu predyspozycje, ale bałam się wysłać aplikację.

Kiedy przyjmowałam się do swojej pracy, mój szef patrzył na mnie z podziwem. Prosto w twarz mówił mi, że mam wielki talent, a to prawdziwy skarb. Powiedział, że pracownicy nie są trzymani pod kloszem i mają wolną rękę. Nie wiedziałam, czy to wszystko było prawdą.

Westchnęłam, poprawiając kontur postaci. Mała dziewczynka w grochowatej koszuli nocnej tarła oczy, trzymając pod pachą pluszową zebrę w różowe paski. Uśmiechnęłam się do ekranu, a potem wypełniłam kolorem jej włosy.

Usłyszałam ciężkie kroki, które coraz szybciej się zbliżały. Miałam otwarte drzwi, więc natychmiast zerknęłam w ich kierunku. Kyle wchodził po schodach, a kiedy znalazł się na piętrze, wcale nie skręcił do siebie, lecz nagle wyjrzał zza framugi, uśmiechając się do mnie.

– Co robisz? – Uniósł brwi, a potem sam wprosił się do pokoju, siadając na blacie biurka.

– A jak myślisz? Zaskocz mnie.

Kyle uniósł głowę, wlepiając na swoje wąskie usta ten kpiący uśmieszek, a potem oparł się o ścianę, krzyżując ramiona.

– Próbujesz znaleźć sobie chłopaka na Tinderze. Zakład o piwo, że zgadłem?

– Nie tym razem – odpowiedziałam, mrugając do niego. – Robię ilustrację do książki. Zerkniesz, panie bezrobotny grafiku?

Kyle prychnął i zeskoczył z blatu, po czym stanął za mną, wgapiając się w ekran. Ukradkiem zerknęłam na jego twarz, będącą ciut zbyt blisko mojej. Jego zimne, błękitne oczy faktycznie były strasznie jasne, ale byłam pewna, że nie nosił kolorowych soczewek. Patrzyłam w nie tak długo, jak odbijał się w nich ekran, ale nagle chłopak spojrzał na mnie, zanosząc się śmiechem.

– Co się tak przyglądasz, co?

– Zastanawiam się... – wyszeptałam, mrużąc oczy. – Jesteś z Ameryki?

– Powinnaś zapytać, czy jestem z Alaski. Ale ten tekst odnosi się raczej do dziewczyn – zażartował. – Hej, dlaczego nie pracujesz w Photoshopie? O wiele lepiej się tam rysuje.

Kiedy chłopak zmienił temat, natychmiast rozpaliła się we mnie nutka zaciekawienia. Kyle chwycił za myszkę, a potem szybko przejrzał funkcje programu, w którym pracowałam. Wiedział, że mu się przyglądałam, bo w końcu westchnął i mocno zacisnął szczękę, odwracając głowę w moim kierunku.

Gradient [rewritten]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz